22 września 2013

7.


'Carry your world, I'll carry your world'

W pierwszej chwili, gdy ze snu wyrywa mnie płacz małego dziecka, nie wiem, co się dzieje. Zdezorientowana lekko podnoszę głowę, żeby rozejrzeć się po pokoju. Dopiero po chwili wszystko do mnie dociera. Odwracam głowę, żeby móc spojrzeć na Michała, który śpi głęboko. Wzdycham, siadam na skraju łóżka i przecieram zaspane oczy. 
Najciszej jak tylko mogę przemierzam odległość do pokoju, który zajmuje Szymek. Włączam światło i podchodzę do małego łóżeczka chłopczyka. 
Nie jest to typowe łóżeczko dla dzieci, wiadomo. Kubiak wieczorem przyniósł łóżeczko turystyczne, chociaż moim zdanie wystarczyłby zwykły wózek. 
Pochylam się nad dzieckiem i biorę je na ręce. Nie jestem matką, nie mam instynktu macierzyńskiego, a to, że jestem kobietą nie świadczy o tym, że muszę widzieć czego potrzeba, więc jestem trochę spanikowana (głównie dlatego, że teraz nie myślę logicznie). Kołyszę się z Szymkiem w drodze do kuchni, gdzie szykuję mu mleko. Po kilku minutach jest  już gotowe i mogę nakarmić płaczące dziecko.
Jestem z siebie zadowolona. Szymek po nakarmieniu już nie płacze i na szczęście nikogo nie obudził. Kładę go do łóżeczka i wychodzę z pokoju, gasząc wcześniej światło. Jednak nie zdążyłam zrobić kilku kroków, bo chłopczyk znów zaczyna płakać. Wracam się i, tym razem nie zapalając już światła, biorę go na ręce. Tulę do siebie i, kołysząc się, zaczynam krążyć po pokoju. W końcu się uspokaja, ale gdy chcę go ułożyć w łóżeczku znowu zaczyna płakać.
- Szymek, jest 4 rano, daj się człowiekowi wyspać - mruczę pod nosem.
Schodzę z nim na dół, do salonu, gdzie na rozłożonym kocu, na dywanie zostało kilka zabawek z wczorajszych zabaw. Delikatnie układam go na miejscu, a sama kładę się obok niego.
- Co my tu mamy - mówię do siebie. 
Sięgam jakąś cichą zabaweczkę i podaję ją Szymkowi. Cieszy się, śmieje i ślini, a ja patrzę na niego. Dopiero po jakimś czasie zdaję sobie sprawę, że uśmiecham się, widząc takiego brzdąca.

Mały jakoś zasnął,  przez co ja zdążyłam się nieco ogarnąć. Wzięłam ciepły prysznic, ubrałam się, umalowałam, a teraz szykuję śniadanie. Jakby spojrzeć na to z boku, to wyglądamy i zachowujemy się jak szczęśliwa rodzina.
Na luźną sukienkę we fioletowo-niebieskie kwiaty ze skórzanym paskiem na talii zakładam fartuch. Włosy mam spięte w koka, więc z nimi nie mam większych problemów. 
Wszystkie potrzebne składniki już czekają na blacie, więc zabieram się za pieczenie. W ciągu 20 minut mam już wyrobione ciasto na rogaliki, które przykrywam ręczniczkiem i pozostawiam na godzinę. Żeby nie nudzić się, zaczynam szykować stół do śniadania. Kładę na niego obrus, a następnie trzy talerze, obok których ustawiam też sztućce i szklanki. Dodaję też sól i pieprz, serwetki oraz wazon z różą od "wujka Miśka".
Po godzinie czekania mogę w końcu z ciasta uformować rogaliki, a wcześniej posmarowane niewielką ilością masła wstawić do nagrzanego piekarnika. W czasie, gdy ciasto się piecze, ustawiam na stole talerze z serem, szynką i warzywami, dżemy, masło, soki i inne jadalne rzeczy. Upieczone rogaliki odstawiam do ostygnięcia i zabieram się za sprzątnięcie kuchni. Przecieram szmatką blat, kiedy zaspana Aga schodzi ze schodów na dół.
- Cześć ciociu - mówi i ziewa, zakrywając usta ręką. 
- Hej - odpowiadam z uśmiechem na twarzy. - Jak się spało?
- Fajnie - mówi krótko i zajmuje miejsce na kanapie. - Kiedy będzie śniadanie? - pyta i spogląda na mnie.
- Jak się uszykujesz i wujek wstanie.
- O matko! - zaliczyła facepalma. - Wujek potrafi spać do południa.
- Nie martw się, obudzę go - śmieję się.

Siadam na skraju łóżka tuż przy Michale, który smacznie śpi z twarzą ukrytą w poduszce. Dodatkowo w pokoju słychać lekko stłumione pochrapywanie. Z trudem powstrzymuję się od głośnego śmiechu, jednak nie potrafię się nie uśmiechnąć. Mam szczęście, że Kubiak śpi na brzuchu, bo zakryty jest kołdrą tylko do wysokości bioder, a nie ma na sobie koszulki...
Delikatnie kładę opuszki palców na jego kark i zaczynam go łaskotać. Chrapanie ustało, przebudził się, jednak nie otworzył oczu. Pochylam się nad jego ciałem, zatrzymując usta tuż przy jego uchu.
- Pora wstawać - mówię melodyjnie.
- Która godzina? - pyta nieprzytomnie.
- Trochę przez 8, spóźnisz się na trening.
Wzdycha i odwraca się twarzą do mnie. Powoli otwiera oczy i kiedy mnie widzi, uśmiecha się. Z powrotem siadam na skraju i już chcę wstawać, kiedy Michał łapie mnie w pasie i przerzuca na miejsce obok niego. Przesuwa swoją dłoń na moje biodro, a głowę kładzie na moim barku i tuli się do mnie.
- Nigdzie nie idziemy, śpimy dalej - mówi.
Bawi mnie to, więc śmieję się głośno. 
- Misiek, śniadanie jest już gotowe. Ada jest głodna i czekamy tylko na ciebie, więc wstawaj, ubierz się i złaź na dół.
- Mówisz, jakbyś była moją dziewczyną, narzeczoną, żoną... NIE! MATKĄ! - śmieje się, a ja wraz z nim.
- Dobra, dobra. Ubieraj się, bo czekamy na ciebie.

Minęło 15 minut, a Michała jeszcze nie ma na dole. Ada zaczyna marudzić, że jest głodna, mi też już burczy w brzuchu, a Szymek nie może wytrzymać w łóżeczku. Gdy tylko go odkładam, zaczyna płakać, więc chodzę z nim od jednego pokoju do drugiego.
- Ciocia! Mogę już jeść? - pyta dziewczynka, a ja wzdycham.
- Wiesz co? Leć po wujka i powiedz, że jeżeli w tej chwili nie zejdzie na śniadanie, to będzie zmywał te wszystkie naczynia - wściekam się.
- Uff, całe szczęście, że zszedłem, bo spóźniłbym się na trening - śmieje się, ale mi wcale do śmiechu nie jest.
Podchodzi do mnie od tyłu i kładzie swoje dłonie na moje biodra. Składa delikatny pocałunek na moim ramieniu i zabiera ode mnie Szymka. Mija mnie i jeszcze raz całuje tym razem w policzek, po czym jak gdyby nic zasiada do stołu. Faceci...
*
Wiem, że dawno mnie tu nie było, ale to przez brak czasu :( Niestety :( Może coś tu się będzie pojawiać raz na... jakiś dłuższy okres czasu. Podobnie na moim drugim blogu http://wiem-ze-ci-sie-podobam.blogspot.com/ Jeszcze raz przepraszam! ;) 

29 maja 2013

6.


' Resolutions and lovers in the kitchen
love is clueless and destiny is wishing
this is my heart,  it's on the line, Selene'

Po godzinnym bieganiu po mieście wypadałoby się odświeżyć, dlatego właśnie krople wody spływają po moim ciele. Owinięta ręcznikiem wychodzę z łazienki i udaję się do sypialni. Zwykłej, szarej, smutnej. Wypadałoby to zmienić, ale sama nie dam sobie rady. Rzucam się na łóżko, a aksamitna pościel pieści moje ciało. Zamykam oczy i staram się odprężyć. Przez ostatni miesiąc robiłam tak niewiele, a jestem taka zmęczona...
Ciszę panującą w całym mieszkaniu przerywa dźwięk dzwonka telefonu stacjonarnego. Nie mam siły wstać i odebrać, dlatego nie ruszam się nawet o milimetr. W końcu melodyjka milknie i włącza się sekretarka.
- Dodzwoniłeś się do państwa Lewandowskich, w niedalekiej przeszłości bynajmniej. Niestety żadne z nas nie może teraz odebrać telefonu, ale zostaw wiadomość! - słyszę i mam ochotę zaliczyć facepalm. 
Co to jest?! Jak Łukasz dał się na to namówić?!
- Córciu! - odzywa się moja mama w słuchawce. - Mam świetne wieści! W sobotę wylatujemy do Anglii do ciotki Marysi i przyjeżdżamy do was w piątek, żeby się pożegnać i przenocować. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko - nie, skądże znowu... - Do zobaczenia! Pa, pa!
Skoro rodzice mają przyjechać, to wypadałoby trochę posprzątać i zrobić zakupy, myślę. Niechętnie otwieram oczy i mimowolnie mój wzrok pada na biurko, gdzie leży gruba, niebieska książka. Przypominam sobie, jak jakiś czas temu obiecałam Michałowi, że mu ją pożyczę.
Leniwie wstaję z łóżka i szybko zarzucam na siebie jakieś ciuchy. Padło na jasnoróżową bluzkę z nadrukiem i rękawami do łokci oraz czarne leginsy trochę za kolana. Chwytam książkę w dłoń i zbiegam schodami poziom niżej, robiąc w międzyczasie wysokiego kucyka z moich włosów. Padam na tyłek tuż przed drzwiami i w szybkim tempie zakładam na nogi skarpetki i niskie trampki. 
Wybiegam z mieszkania, trzaskając drzwiami i znowu zbiegam schodami piętro niżej. Jak zwykle robię taki hałas, że nawet nie muszę używać dzwonka, bo Michał słyszy moje poczynania z własnego lokum. 
Dobiegam do drzwi, a one natychmiast się uchylają. Uśmiecham się szeroko, jak za każdym razem, gdy mam się spotkać z Kubiakiem. Już mam się odezwać, kiedy Michał otwiera drzwi jeszcze szerzej i moim oczom ukazuje się mały brzdąc przytulony do siatkarza.
- Zostałeś tatusiem? Moje gratulację! - mówię żartobliwie i wchodzę do środka.
- Dziękuję, dziękuję - odpowiada, śmiejąc się. 
Spogląda na książkę, którą trzymam w dłoni i unosi pytająco brwi.
- Obiecałam, że ci przyniosę, więc... Oto jestem! - śmieję się.
Ruchem ręki Kubiak karze mi wejść do środka, co chętnie robię. Przy okazji mówi mi, że jego brat podrzucił mu dzieciaki na kilka godzin i właśnie się nimi zajmuje.
- Ten młody rozrabiaka, którego tu widzisz, to Szymek, a Ada grzecznie siedzi na... - oboje zamieramy, kiedy przekraczamy próg pokoju - kanapie... - dokańcza i wstrzymuje powietrze. 
Jest źle, bardzo źle. Nowa sofa Michała, którą kupił jakiś tydzień temu i na którą oszczędzał od dobrych sześciu miesięcy jest cała poplamiona przez mazaki. Domyślam się, że Ada chciała uszczęśliwić wujka i pomalowała mu ją. Biedna nie wiedziała, że robi źle. 
Tym razem nie panikuję, jak podczas mojej niedoszłej śmierci w wypadku samochodowym, a działam szybko i sprawnie. Wiem, że Kubiak może w Każdej chwili wybuchnąć, więc zabieram od niego małego chłopca.
- Michał, może przejdziesz się na spacer z psem? - pytam, próbując wymyślić jakąś wymówkę, że 'wujek Misiek wyszedł, kiedy Ada pokazała mu niespodziankę'. 
- Ale wujek nie ma pieska - śmieje się młoda.
- Bo to jest taki wymyślony piesek - podchodzę do niej, kiedy pyta, czy może iść z Michałem. - Ty będziesz mi potrzebna tutaj, dobrze? - kiwa głową na potwierdzenie.
Nawet nie zauważam, kiedy Kubiak wychodzi z mieszkania, bo od razu zabieram się do pracy. Wszystkimi znanymi mi sposobami próbujemy sprać te mazaki, jednak nie udaje nam się tego dokonać do końca.
- Prawie nie widać - mówi skruszonym wzrokiem Ada. - Wujek na pewno nie będzie zły? - pyta i spogląda na mnie ze łzami w oczach.
Pochylam się nad nią i całuję w czółko.
- Na pewno - odpowiadam i uśmiecham się pokrzepiająco. - A jeżeli jednak, to będzie miał do czynienia ze mną.

Minęły dwie godziny, a 'wujka Miśka' nadal nie ma. W międzyczasie przenieśliśmy się piętro wyżej, zostawiając w razie czego kartkę dla Kubiaka w kuchni. Młoda spokojnie ogląda bajkę w salonie, a mały słodko śpi w swoim wózeczku. 
Zbliża się pora obiadowa, więc staram się coś ugotować. Kiedy pytam się Ady, co chce zjeść, ta mówi, że pizzę, więc właśnie wykładam wszystkie składniki na blat kuchenny. 
Akurat kończę robić ciasto, gdy ktoś dzwoni do drzwi. Młoda podbiega szybciutko do drzwi i je uchyla, żeby sprawdzić, kto to się do nas dobija.
- Wujek Misiek! - krzyczy i wtula się w jego nogi. - Nie gniewasz się, prawda? Ciocia mówiła, że nie będziesz - mówi, ledwo co powstrzymując się od płaczu.
- Oczywiście, że nie, głuptasie - odpowiada siatkarz i głaszcze ją po główce.
- Aduś, pomożesz mi zrobić pizzę? - krzyczę z kuchni, żeby weszli do środka, a nie stali w drzwiach. 
- Taaak! - odrywa się od Michała i biegnie do mnie, do kuchni, gdzie czekam z  już dawno przygotowanymi składnikami.
- Pizza? - pyta Michał, wchodząc do środka. - Wika, nie musiałaś...
- Musiałam - odpowiadam mu. - Tak samo jak musiałam umyć ręce - mówię do Ady i przestawiam ją obok zlewu, gdzie posłusznie szoruje swoje dłonie.
Po chwili znowu zabieramy się do pracy. Sos pomidorowy, ser, pieczarki... Nagle ktoś obejmuje mnie w pasie jedną ręką i przytula się do moich pleców. 
- Dziękuję - szepcze i składa delikatny pocałunek na moim karku, przez co czuję jak po moim ciele przechodzą dreszcze. 
Chcę się zapytać, o co mu właściwie chodzi, ale nie jest mi to dane. Wystawia przede mną jedną, najzwyklej przyozdobioną czerwoną róże.
- To dla mnie? - pytam właściwie sama siebie i biorę kwiat w dłonie. Uśmiech sam pojawia się na mojej twarzy. - Dziękuję...

Siedzimy na sofie zajadając się pizzą i oglądając kolejną dzisiaj bajkę Disney'a. Jest już późno, a jak się okazało dzieciaki mają nocować u Kubiaka z jednak nieznanych mi przyczyn. Szymek jest tak strasznie zmęczony długim spacerkiem po Żorach, że słodko śpi wtulony we mnie. Siedzący obok mnie Michał, co chwila powtarza, że do twarzy mi z dzieckiem, co ja kwituję spojrzeniem 'weź już skończ' i wracam do oglądania samej końcówki filmu.
- I żyli długo i szczęśliwie - mówi siatkarz i przeciąga się, rozluźniając swoje obolałe mięśnie.
- Wujek, a ty to kiedy weźmiesz ślub z ciocią? - pyta Ada, wprawiając w osłupienie zarówno mnie jak i Michała. 
- Nie mam zielonego pojęcia - uśmiecha się Kubiak, wybawiając nas z opresji, on to jednak ma łeb. 
Kładziemy dzieciaki spać u mnie, bo jakimś cudem (i z niewielką pomocą Ady) udało mi się do tego namówić Michała. Szymek jest już w łóżku, a Ada słucha bajki na dobranoc, którą opowiada jej siatkarz. Po cichy zakradam się do pokoju gościnnego i niepostrzeżenie przysłuchuję się historii Kubiaka.
- I wtedy piękny książę wyznaje miłość księżniczce, która nie może opanować swojego szczęścia. Wkrótce potem biorą ślub i mają cudowną gromadkę słodkich dzieci latających na swoich jednorożcach... - całuje dziewczynkę w czoło i  otula ją kołdrą.
Wychodzi z pokoju, a po drodze bierze mnie na ręce, całując w polik.
- Zasłużyłaś, żeby cię nosić na rękach do końca życia - mówi i odstawia mnie na ziemię tuż przed drzwiami głównej sypialni.
- Wolałabym polatać na jednorożcu, ale to też może być - śmieję się. - Prawa czy lewa strona łóżka? - pytam i wchodzę do pomieszczenia, ciągnąc Michała za sobą.
- Kanapa.
- Czyli lewa... - spoglądam na Michała, który śmiejąc się z niedowierzaniem kręci głową.

Tak, tak, tak... -_-
Po pierwsze: miało być ciekawie -_-
Po drugie: Miałam nie zakładać kolejnego bloga -_-

Nie było mnie kilka dni, ale obiecuję, że zaległości nadrobię! ;)

7 maja 2013

5.


' You can fall if you want to
Ot's just a matter of how far
You've treasured our home town
But you've forgotten where yor are
And it will stay with you until you're ming's been found
And it has been found wondering around '

Miesiąc, dokładnie tyle czasu mieszkam już w Żorach. Tyle też czasu potrzebowałam by znowu zaprzyjaźnić się z Kubiakiem. 
Teraz prawie każdy wieczór spędzamy razem, oglądając film, jedząc kolację lub wychodząc gdzieś na miasto. Z powrotem do mieszkania nie mamy problemów, bo jak się okazało... Michał mieszka pode mną.
Po tym to mnie już nic nie zaskoczy.
Bywałam na większości treningów, przez co zakolegowałam się z innymi siatkarzami. Są naprawdę mili i świetnie się z nimi rozmawia na przeróżne tematy.
Dzisiaj zaczyna się sezon klubowy, więc idę pokibicować Jastrzębianom. Nie wybieram się tam tylko dlatego, że siatkarze mnie zaprosili (tak, na czele z Kubiakiem), ale też dlatego, że Łukasz mi kazał. "To będzie świetna reklama! W końcu firma jest jednym ze sponsorów, a ty, jako moja narzeczona..." bla bla bla! Coraz częściej mam wrażenie, że nie jestem dla Lewandowskiego tym, kim byłam jeszcze jakiś czas temu. Teraz to po prostu ładna buzia, która pomoże mu się wybić jeszcze bardziej (chociaż sama nie wiem, czy to jeszcze możliwe).
Nie ma go całymi tygodniami, żeby z łaski swojej zjawić się na jeden, góra dwa dni i znowu gdzieś wybyć. Kocham go, ale chwilami zastanawiam się, czy na pewno chcę takiego życia. Czasu na rozmyślanie jest coraz mniej, bo planowanie ślubu idzie pełną parą. 
Ostatnio rozmawiałam też z mamą, która była zawiedziona faktem, że nie może pomóc w organizacji uroczystości zaślubin swojej JEDYNEJ córki. Tak, słowo "jedynej" podkreślała miliony razy. Na nic zdały się moje tłumaczenia, że to nie ode mnie zależy i ja też nie mam nic do gadania. Powiedziałam jej też, że znowu zaczęłam kontaktować się z Kubiakiem, na co ona prychnęła. Takiego czegoś się po niej nie spodziewałam, ale jeszcze bardziej zaskoczył mnie mój ojciec. "Michał? Ten twój chłopak, z którym byłaś nie rozłączna? Kochanie, coś mi się wydaje, że jednak będziesz organizować ślub Wiki tylko z innym chłoptasiem!" Nie ma to jak kochający rodzice, którzy wierzą w twój związek. W twój OBECNY związek.
Założyłam białą koszulę bez rękawów z grubym czarnym paskiem wzdłuż przyszytych guzików, którą luźno włożyłam w czarne obcisłe spodnie opięte wąskim skórzanym paskiem. Na to pastelowa marynarka, czarne szpilki na nogi i byłam gotowa, żeby wyjść na mecz "w interesach". Nigdy nie lubiłam mocnego makijażu, więc podkreśliłam swoje oczy kredką i tuszem do rzęs, nałożyłam róż na policzki i delikatny błyszczyk na usta. Teraz już byłam gotowa na podbicie hali w Jastrzębiu!
Zarzuciłam swoją torbę na ramię i wyszłam z mieszkania. W szybkim tempie przebyłam te kilkanaście schodków dzielące nasze piętra i znalazłam się pod drzwiami Michała. Otworzył mi chwilę po tym, jak użyłam jego dzwonka. Wkurzony wpuścił mnie do środka i wrócił do wnętrza mieszkania, do salonu.
- Dobrze wiesz, że to nie było tak... - usłyszałam damski głos.
Najwidoczniej Kubiak nie był sam a zaraz wyjeżdżamy. Coś mi tu nie pasuje.
- To jak było?! - uniósł się siatkarz.
Zamknęłam za sobą drzwi i poszłam do salonu, skąd dobiegały głosy. Oparłam się bokiem o ścianę i zlustrowałam dziewczynę wzrokiem.
Szczupła, wysoka blondynka. Zadbana. Ładnie ubrana w drogie, markowe ciuchy. Kilka dni temu Kubiak pokazywał mi jej zdjęcie. Mówił coś, że kiedyś ze sobą byli, ale ta zostawiła go dla jakiegoś biznesmena. Chodziło jej głównie o to, żeby się wylansować.
- A to kto? - zapytała, mierząc mnie pełnym wrogości wzrokiem.
- Nie mam przed nią tajemnic - spojrzał na mnie. - Możesz śmiało mówić - uśmiechnął się sztucznie. 
Przez ten miesiąc poznałam go na tyle, żeby wiedzieć, że zaraz wybuchnie. Wtedy byłoby źle, bardzo źle. 
Oderwałam się od ściany i podeszłam do chłopaka. Delikatnie wtuliłam się w jego klatkę piersiową, a on objął mnie ramieniem. Wyglądaliśmy jak para i w pewnym sensie o to chodziło, ale takie zachowanie to u nas codzienność. 
Poczułam jak napięte jest jego ciało, więc wtuliłam się w niego mocniej, żeby dodać mu otuchy. Podziałało, jednak na krótką chwilę.
- Teraz pieprzysz nastolatki - zakpiła, patrząc pewnym i wrogim wzrokiem na mnie.
Jeżeli chciała zdenerwować Kubiaka to mu się udało. Jego mięśnie znów stały się napięte, sztuczny uśmiech zniknął. Mocniej objął mnie ramieniem, jakby chciał mnie obronić przed złem tej kobiety. Chociaż może w ogóle, przed złem tego pieprzonego świata.
- Słuchaj, jeżeli masz zamiar ją obrażać to wyjdź i nie wracaj - syknął. Spojrzałam na niego. Jego źrenice były rozszerzone, a wzrok był pełen nienawiści. Miałam wrażenie, że zaraz rzuci się na nią z rękoma. - Teraz! - krzyknął.
Dziewczyna podskoczyła przerażona i zerknęła na niego przestraszona. Chyba pogubiła się w tym wszystkim.
- Ale... Michaś... - zmieniła ton swojego głosu na... poszkodowany, potrzebujący pomocy, wybaczenia. 
- Już!
Nic nie odpowiedziała. Po prostu odwróciła się na pięcie i wyszła. Zwyczajnie. 
Drzwi trzasnęły, a Michał westchnął głęboko, nadal mnie obejmując. Cały czas był zły, czułam to.
- Co to było? - zaśmiałam się, próbując ochłodzić jakoś atmosferę. Z marnym skutkiem, cały czas stał, napinając mięśnie. - Michał? - zapytałam z troską.
- To jak, jedziemy na mecz? - puścił mnie i wysilił się na uśmiech. Sztuczny, coś jest nie tak.
- Nie - odpowiedziałam. Spojrzał na mnie zaskoczony i oparł się o oparcie kanapy. - Powiesz mi o co chodzi?
- Sara - spuścił wzrok. - Opowiadałem ci o niej.
- To wiem, ale czego chciała? - przerwałam mu.
- A jak myślisz? - parsknął. Podniósł z podłogi swoją torbę, która leżała tuż przy fotelu i ruszył w stronę drzwi. Tuż przed skręceniem w korytarz stanął, odwrócił się do mnie i zapytał. - Idziesz?
Nie chciałam drążyć tego tematu. Po jego minie i zachowaniu domyśliłam się, co chciała ta kobieta. Kto ma czelność przychodzić do faceta, którego się najpierw zdradziło a następnie zostawiło dla jakiegoś bogacza i później prosić o wybaczenie?! No kto?!
Widocznie Sara - pusta małolata (pominę fakt, że była starsza ode mnie), którą interesują tylko pieniądze. Sława, czy to się w życiu w ogóle liczy? Naprawdę współczuję ludziom, którzy biorą sobie takie cele jako priorytet. 
Zeszliśmy na dół i pojechaliśmy pod hale w Jastrzębiu. Oczywiście nie obyło się bez tysięcy zdjęć Michała, rozdawania autografów i... spekulacji na temat mojej osoby. "To dziewczyna Kubiaka?" - słychać było co chwilę. Ludzie nie mają za grosz szacunku dla popularnych sportowców, aktorów, piosenkarzy... Ich życie prywatne to w końcu nie sprawa publiczna!
Kiedy udało nam się wejść do środka, Kubiak był już mocno spóźniony, więc tylko cmoknęłam go w policzek i życzyłam powodzenia. Odwzajemnił mój gest, skromnym, ale szczerym uśmiechem i zniknął za drzwiami. Ja natomiast, w towarzystwie prezesa Grodeckiego udałam się na trybuny. W miłej i wesołej atmosferze przesiedzieliśmy rozgrzewkę, a później cały mecz. Jastrzębianom udało się wygrać z Effectorem Kielce bez straty seta, co było świetnym rozpoczęciem sezonu. 
Tuż po meczu prezes zniknął z hali, więc zostałam pozostawiona sama sobie. Odczekałam kilkanaście minut, które ciągnęły się w nieskończoność, aż sala trochę opustoszeje. Schodkami zeszłam na dół i stanęłam przy barierkach, do których podszedł Kubiak. Zarzuciłam mu ręce na szyję, a on objął mnie w talii.
- Brawo, brawo, brawo! - wykrzyknęłam uradowana i ucałowałam go w policzek. - Byłeś niesamowity! - zaśmiał się.
- Jak tak ma być po każdym wygranym meczu, to będę częściej wygrywał - dopowiedział z uśmiechem.
- Palant - dałam mu kuksańca w bok, jednak sama się zaśmiałam. - Pospiesz się, poczekam w samochodzie - znów cmoknęłam go w polik. - I pogratuluj chłopakom ode mnie! - rzuciłam na wyjściu.
Michał coś jeszcze do mnie krzyczał, ale byłam już za drzwiami. Wsiadłam do samochodu i, słuchając muzyki, czekałam na Kubiaka, który zjawił się świeży i pachnący malinami (!) po pół godzinie. Pochyliłam się nad nim i powąchałam, żeby się upewnić czy to na pewno maliny. Spojrzałam na niego z politowaniem i wybuchłam śmiechem, zupełnie nie przejmując się jego zdezorientowaną miną i ciągłym pytaniem: "Ale o co chodzi?".
- Maliny? Serio?
- Łasko mi pożyczył - zaśmiał się.
Ach ci siatkarze... Z nimi nie sposób być ponurym.
*
Wiem, wiem, wiem.... Ale no w następnych rozdziałach będzie ciekawiej! :D

27 kwietnia 2013

4.


' I felt the world was ours for the talking,
When I fell into your eyes,
Never a doubt we would make ot of we tried,
You promised you,d never break my heart,
Never leave me in the dark,
Said your love would be for all time,
But that was back when you were mine
 When you were '

Zajechaliśmy na miejsce chwilę przed dwunastą. Na parkingu jednak z trudem można było się dopatrzeć wolnego miejsca.

- Środek tygodnia, a tu takie tłumy? - padło z ust Michała.
- Pewnie wyprzedasz.
- Może będzie jakieś żarcie - uśmiechnął się i przetarł dłonie w geście zniecierpliwienia. 
Cały Kubiak. Normalnie nic się nie zmienił przed te lata. Tylko mu jedzenie w głowie.
- Widzę, że jesteś głodny - zaśmiałam się. - W takim razie po zakupach wstąpimy na małe co nieco.
- Mam nadzieję, że w kwestii robienia zakupów się nie zmieniłaś i nadal wybierasz szybko i konkretnie.
- Ogólnie niewiele się zmieniłam - odpowiedziałam, jednocześnie zatrzymując samochód na miejscu, gdzieś na obrzeżach parkingu. 
Jedno jest pewne - ruchu nam dzisiaj nie zabraknie. 
Kiedy wysiedliśmy z auta, Kubiak zamknął oczy i odetchnął pełną piersią.
- Czujesz to czyste, miejskie powietrze? - zapytał, wydychając powietrze i sprawiając, że na mojej twarzy kolejny już raz zagościł uśmiech. 
- Kubiak, przestań się wygłupiać - spojrzałam na niego błagalnie. - Myślałam, że chcesz jak najszybciej "upolować" coś do jedzenia - dopowiedziałam, akcentując jedno ze słów.
- Tak, tak! - postawił się do pionu. - No rusz się! Co tak stoisz? - ponaglił mnie, klaszcząc w dłonie. 
Uniosłam ręce w geście obronnym i skierowałam się w stronę galerii, zostawiając Kubiaka za sobą. Czekał nas długi dzień, więc trzeba było się trochę zorganizować. 
Kilkadziesiąt metrów przed nami dostrzegłam budkę z lodami. Przystanęłam i odwróciłam się w stronę Michała.
- Masz może ochotę na lody? - zapytałam, ruchem głowy pokazując stoisko za mną.
- Skoro chodzi ci o takie lody to chętnie - uśmiechnął się i podszedł do mnie.
Razem ruszyliśmy w kierunku budki, a ja wciąż analizowałam jego słowa. W głowie cały czas szumiały mi wyrazy "takie lody", które za nic nie chciały się stamtąd wynieść.
- Zboczeniec - powiedziałam w chwili, kiedy zrozumiałam o co mu chodziło. Postałam mu kpiące spojrzenie, które jak zwykle odwzajemnił promiennym uśmiechem.
- Ja nic takiego nie powiedziałem - parsknął. 
- Mm-hmm, ale pomyślałeś - odpowiedziałam, splatając ręce na piersi.
- Czytasz mi w myślach?! - udał oburzonego. 
Zrobił minę a'la postać na obrazie "Krzyk", która, muszę to przyznać, udała mu się znakomicie. Nie sposób było się nie zaśmiać.
Zatrzymaliśmy się przed stoiskiem i zaczęliśmy "zapoznawać się z terenem". Na sam widok lodów czekoladowych, śmietankowych, truskawkowych i mnóstwa innych smaków ślinka ciekła. Kątem oka spojrzałam na Michała, który z poważną miną stał i bił się z myślami. Dylemat Michała Kubiaka: "Lody śmietankowe czy czekoladowe?". 
Zaśmiałam się i podeszłam bliżej sprzedawcy, który czekał już na nasze zamówienie.
- Co podać piękna pani? - zapytał.
- Ja poproszę jedną gałkę arbuzowych, a dla tego pana - spojrzałam na Kubiaka. - Po jednej gałce czekoladowych i śmietankowych - uśmiechnęłam się.
- No jak to. Pan dwie, a pani jedną?
- On jest większy - odpowiedziałam, odbierając te pyszności.
Odeszliśmy parę metrów, kiedy Michał pochylił się nad moim uchem.
- Skąd wiedziałaś? - szepnął. Nic nie odpowiedziałam, jedynie spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się cwaniacko. - Ty niedobra - zaśmiał się.
- Ładnie tak przezywać swoją koleżankę - położyłam rękę na biodrze. 
- Oj tam, oj tam... - uśmiechnął się i dał mi kuksańca w bok.
Nie pozostałam mu dłużna i oddałam mu, bijąc pięścią w jego ramię troszeczkę mocniej niż powinnam. W efekcie czego przez kolejne dziesięć minut bolała mnie dłoń, a Michał dostał napadu śmiechu. 
Weszliśmy do galerii i od razu poczuliśmy ten przyjemny chłód. Klimatyzacja jest jedną z moich miłości w upalne dni, zdecydowanie. 
- To gdzie najpierw? - zapytał Michał i pochłonął ostatni kęs swojego loda.
- Tam - wskazałam palcem jeden ze sklepów meblowych i od razu w podskokach ruszyłam w jego stronę. 
Maszerowaliśmy po lokalu, oglądając meble już dobre dwie godziny. Było tu ich tyle, że zaczynałam żałować, że nie wybrałam ich wcześniej w internecie. Wszystko byłoby dużo mniej męczące.
- Zdecydowałaś się już? - zapytał Kubiak, zmęczonym głosem.
- Nie - odpowiedziałam i rzuciłam się plecami na łóżko leżące obok. - Mamo, chcę do domu! - wyjęczałam.
Byłam strasznie zmęczona, głodna i senna. Jedyne czego teraz pragnęłam to zjeść coś, wziąć odprężającą kąpiel i iść spać. Niestety musiałam kupić jeszcze mnóstwo mebli. Kiedyś ludzie żyli bez nich i przetrwali, a teraz co?!
Leniwie podniosłam rękę i poklepałam miejsce obok siebie, dając Kubiakowi znak, że ma się przyłączyć. Nie sprzeciwiał się. Mimo, że łóżko miało trochę ponad dwa metry, i w długości, i w szerokości, to opadł tuż obok mnie, delikatnie uderzając ręką o moją twarz (dokładnie prościutko w nos!). No dobra, trochę mocniej niż delikatnie.
Nie zdążyłam nic powiedzieć, bu już podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na mnie przerażonym wzrokiem.
- Wiktoria przepraszam! Nie chciałem, to było niechcący - mówił drżącym głosem i ujął moją dłoń. Ostrożnie pociągnął ją do siebie, a drugą rękę włożył pod moje plecy. Tym sposobem pomógł mi usiąść na łóżku.
Zupełnie nie wiedziałam o co mu chodzi. Przecież nic takiego się nie stało, a on panikował jakby mnie o mało co nie zabił. Spóźniony refleks z dzisiejszego przywitania, czy co?
- Michał, uspokój się. Żyję - zaśmiałam się i w tym momencie zrozumiałam, dlaczego Kubiak się tak przeraził. 
Skoro ja pamiętałam kilka faktów o nim, on mógł pamiętać i o mnie.
Zupełnie zapomniałam, że moje naczynka w nosie są strasznie delikatne. W jednym momencie krew chlusnęła z mojego nosa. Część spadła na moją ręce, które podsunęłam, ale druga poplamiła moją sukienkę. W dodatku cały czas nowa krew wylatywała mi z nosa. Starałam się robić wszystko, żeby nie zabrudzić podłogi, mebli, czegokolwiek w sklepie i jak na razie mi się to udawało. 
- Chusteczki - z trudem wydusiłam się z siebie. - Są w mojej torebce - dodałam na widok Kubiaka szukającego ich po swoich kieszeniach, z marnym skutkiem.
Szybko sięgnął po moją torebeczkę i trzęsącymi rękami wyjął z niej chusteczki, by podać mi jedną z nich. Spojrzałam na niego spode łba. Chciałam powiedzieć: "Tak Michałku, wezmę od ciebie te chusteczki. Poczekaj tylko aż moje dłonie będą wolne", ale na szczęście się powstrzymałam. Zrobiło mi się szkoda chłopaka, bo już drugi raz taki stres przeżywał. W końcu zrozumiał moje przesłanie i troskliwie objął mnie ramieniem i przystawił chusteczkę do mojego nosa, pochylając moją głowę do przodu. Brawo panie Kubiak - chciałoby się rzec.
- Michał, zaprowadziłbyś mnie do toalety? - zapytałam, zerkając w jego stronę. 
Nadal był przerażony, ale starał się nad tym panować. Skinął głową i pomógł mi wstać, mocniej przyciągając moje ciało do jego. Z racji tego, że miałam spuszczoną głowę, a byłam tu tylko kilka razy, więc nie mogłam pamiętać, gdzie są toalety, Kubiak prowadził mnie do nich. Ja tylko szłam przyciśnięta do niego, a on kierował zarówno swoim ciałem, jak i moim.
W końcu uchylił jakieś drzwi i weszliśmy do środka. RAZEM! Kubiaczku zmieniłeś płeć?! Podszedł ze mną nad umywalkę, gdzie umyłam zakrwawione dłonie, cały czas obejmując mnie ramieniem. Kiedy moje ręce był już czyste i wolne, "przejęłam" od niego mój nos, który cały czas uciskał chusteczką. 
- Na serio przepraszam Wiktoria. Ja nie wiem, dzisiaj mam jakiś pechowy dzień - padło z ust Michała.
- Ja też - zaśmiałam się, żeby uspokoić nieco siatkarza. W pewnym sensie mi się udało, bo przez chwilę na jego twarzy pojawił się ledwo zauważalny uśmiech. - Masz ochotę coś zjeść? - zmieniłam temat, żeby przestał się już tym zadręczać.
- Chętnie - uśmiechnął się tak, że nie sposób było tego nie odwzajemnić. 
Nadal z zaciśniętym nosem wyszłam z pomieszczenia, a Michał powędrował za mną. Szliśmy długim korytarzem do czasu, kiedy nagle się nie zatrzymałam. Wspominałam już może, że zawsze byłam zapominalska? W takim razie przypominam, że ja, Wiktoria Michalska jestem straszną gapą i zapominam o wszystkim, o czym tylko da się zapomnieć.
- Michał... - zaczęłam, a siatkarz już znalazł się przy mnie.
Jakie to słodkie...
- Co ci jest? Co się stało?
Odwróciłam się w jego stronę i wzrokiem powędrowałam na dół. Słowa w tej chwili były zbędne. Cała moja sukienka była od krwi. Owszem, byliśmy w centrum handlowym, ale czy chciało nam się znowu łazić po sklepach?
Raczej nie.
- A co byś powiedział, gdybyśmy zjedli w mieszkaniu? - zapytałam, zerkając na niego.
Uśmiechnął się i kiwnął głową.
- Świetny pomysł - skwitował.
- Cieszę się, że ci się podoba, ale... ty prowadził - i beztrosko ruszyłam w stronę wyjścia z galerii. 
Michał przez chwilę stał sparaliżowany, jednak już po chwili do mnie dołączył.
- Nie żebym coś miał przeciwko twojej przestrzeni osobistej i wyglądowi, ale - szepnął mi do ucha i momentalnie poczułam jak nogi odrywają się od ziemi. Ręce owinęłam wokół jego szyi, żeby nie upaść. Już chciałam krzyczeć: "Kubiak, co ty do cholery jasnej wyprawiasz?!", kiedy widząc moją zdezorientowaną minę, dodał już głośniej - moja reputacja też jest ważna, a chyba wolę mieć rozwścieczone fanki niż sprawę za dotkliwe podbicie. Chociaż właściwie to nie ja tu jestem cały we krwi - zaśmiał się.
Trzeba mu przyznać trochę racji. Byłoby źle, gdyby taki artykuł ukazał się w Polsce, albo i na świecie.
- Już widzę te nagłówki: "Narzeczona Łukasza Lewandowskiego pobita przez siatkarza reprezentacji Polski! Napastnik nie poniesie żadnych konsekwencji!" - uśmiechnęłam się na samą myśl ty głupot.
Michał przeszedł przez całą galerię i parking, niosąc mnie na rękach. Przez cały ten czas śmialiśmy się, wymyślając coraz to nowe nagłówki. Poczułam się jak wtedy, za dawnych lat, kiedy  byliśmy takimi prawdziwymi przyjaciółmi. Może uda nam się to odbudować? Fajnie by było.
Kubiak postawił mnie na ziemię i wsiadł do samochodu na miejscu kierowcy. Ja zaś zajęłam miejsce tuż obok niego. 
- Co byś powiedziała, gdybyśmy wstąpili do Mac'a kupić coś na wynos, a potem moglibyśmy pojechać na trening - powiedział, zbijając mnie tym z pantałyku. - Oczywiście najpierw się przebierzesz i wstąpimy po moją torbę - uśmiechnął się i spojrzał w moim kierunku, oczekując odpowiedzi.
- To świetny pomysł - odpowiedziałam po dłuższej chwili ciszy jaka panowała w aucie.
- Super - skwitował i odpalił silnik.
Wracaliśmy, wspominając stare czasy i co chwila wybuchaliśmy śmiechem. Zrozumiałam, że miałam naprawdę udane dzieciństwo, z Michałem u boku. 
Nagle wypalił coś co mnie bardzo zdziwiło, jednak nie wiedzieć czemu poczułam ulgę.
- Może nie widzieliśmy się siedem lat, ale nadal jesteś dla mnie jak... siostra - powiedział i spojrzał na mnie. - Możesz na mnie liczyć, pamiętaj o tym.
Oj Michał, Michał. Nawet nie wiesz jak dobrze to usłyszeć.
*
Wiem, wiem, wiem... Rozdział jest beznadziejny. -,- Wszystko jest beznadziejne. -,- 
Oficjalnie ogłaszam dwie rzeczy:
1) Jeżeli ktoś ma jakieś pomysły, to chętnie je rozpatrzę pod numerem gg 45036770 ;)
2) Jak tylko skończę to nędzne opowiadanie to kończę swoją działalność. Podziękujcie komuś, kto pisze te beznadziejne testy gimnazjalne przez co rujnuje ludziom marzenia! -,-

24 marca 2013

3.




' Lights will guide you home
and ignite your bones
And I will try to fix you ' 




Siedzę na jakimś betonowym murku koło hali w Jastrzębiu i czekam na tego siatkarza, który miał ze mną jechać na zakupy. Nie wiem czemu to robię. Równie dobrze mogłabym zostawić mu jakąś wiadomość i po prostu jechać do tych Katowic. W końcu i tak postanowiłam mu odpuścić. 
Biedaczek. Chociaż nie, biedakiem by był, gdyby miał ze mną jechać gdziekolwiek. Teraz to palant, który nie potrafi przyjść o czasie.
Czy to na serio takie trudne przyjść na wyznaczoną godzinę?! 
Najwidoczniej tak.
Westchnęłam głęboko i spojrzałam na zegarek, który znajdował się na moim lewym nadgarstku. Moja cierpliwość powoli dobiegała końca, mimo że jestem (w życiu osobistym) strasznie wyrozumiałą, cierpliwą i spokojną osobą, która nie przepada za niespodziankami. I zimą. 
Pół godziny spóźnienia to była dla mnie już przesada, więc lekko podirytowana podniosłam swój zdrętwiały tyłek i ruszyłam w kierunku swojego samochodu. W między czasie wyjęłam z torby komórkę i wybrałam numer prezesa klubu, który podał mi Łukasz (tak na wszelki wypadek, ale widocznie się przydał), i z którym miałam się skontaktować w razie gdybym zmieniła swoje plany. 
Już miałam naciskać zieloną słuchawkę, kiedy znienacka wyjechał pędzący samochód. Momentalnie kiedy kierowca mnie ujrzał, nacisnął hamulec, a ja, zamiast szybko zbiec z toru jazdy auta, stałam jak sparaliżowana. 
Nie powinno mnie sparaliżować! W końcu jestem tenisistką i szybka reakcja jest u mnie priorytetem! Tak samo jak szybkość! Te dwie rzeczy, które bardzo przydałyby się w tej chwili, akurat musiały gdzieś zniknąć!
Pisk opon, który z każdą chwilą był coraz głośniejszy, sprowadził mnie z powrotem na ziemię, ale nie na tyle, żebym mogła coś zrobić. Samochód zbliżał się coraz bardziej ku mnie, a ja nadal stałam i nie mogłam się ruszyć. Świadomość, że zaraz mogę zginąć potrącona przez jakieś auto, bo musiałam czekać na jakiegoś palanta, żeby pojechał ze mną na zakupy, nie napawała mnie optymizmem. Właściwie kogo by napawała wiadomość, że zaraz zginie?
Telefon, który trzymałam w ręce, upadł na ziemię, gubiąc tylną obudowę. Zawsze tak robił, gdy miał bliski kontakt z ziemią, więc nawet nie musiałam na niego spojrzeć, by wiedzieć, że mam rację. Cały czas tępo wpatrywałam się w szybę samochodu. Próbowałam dostrzec twarz kierowcy, ale nie pozwoliło mi na to słońce odbijające się o szkło. Może to i lepiej, że nie zobaczę twarzy swojego zabójcy? 
Wydawało mi się, że to już koniec, że zaraz to rozpędzone auto wjedzie prosto na mnie. Zamknęłam oczy. Może wtedy będzie mniej boleć?
Pod wpływem uderzenie odbiłabym się od maski i odleciała gdzieś daleko, głową uderzając o twardą ziemię. Wyobraziłam sobie siebie jak leże nie przytomna z zamkniętymi oczami, a wokół mnie rozlewa się krew, wielka kałuża, która wypływa z dużej rany na mojej głowie. 
Była jeszcze jedna opcja. Mogłam wpaść do auta, rozbijając przednią szybę. Wtedy byłoby jeszcze więcej krwi: na odłamkach szkła, na kierowcy, na siedzeniach... Spanikowany kierowca zacząłby wrzeszczeć na ten widok. Ktoś wybiegłby z hali, żeby zobaczyć co się stało i wezwałby karetkę, ale wtedy byłoby już za późno. Byłabym martwa.
Nic takiego się jednak nie stało. Nie poczułam uderzenia o maskę, a później o ziemię, czy też o szybę. Usłyszałam jedynie jeszcze głośniejszy odgłos hamowania. Domyślam się, że samochód przejechał tuż obok mnie, ale nie miał kontaktu ze mną. Nie otworzyłam jednak oczu, zbyt bardzo się bałam.
Pisk opon ucichł. Usłyszałam głośne trzaśniecie drzwiami i dopiero wtedy odważyłam się podnieść powieki. 
- Nic się pani nie stało? Wszystko w porządku? - mówił przerażonym głosem jakiś mężczyzna, który właśnie wyszedł z samochodu i zaczął truchtać w moją stronę. Był strasznie wysoki. Miał krótko ostrzyżone włosy i coś na kształt lekkiego zarostu, a na nosie nosił okulary. Sposób jakim biegł do mnie i muskuły jakie posiadał wskazywały na to, że był sportowcem. Skądś kojarzyłam tą twarz, a sposób biegu też nie był mi obcy. - Ile widzi pani palców? - stanął przede mną, pochylając się trochę do przodu, żeby nasz wzrok znajdował się na równym poziomie. Wyciągnął dłoń przed moją twarz, pokazując kilka palców.
- Cztery - odpowiedziałam, po chwili milczenia. Szok już minął i powoli wracałam do normalnego funkcjonowania, czytaj: mój umysł przestał wyobrażać sobie moją śmierć.
- Oj coś źle z panią, bo jest ich pięć - uśmiechnął się, poruszając kciukiem, który był sprytnie ukryty, ale jednak na widoku. Wyprostował się i odetchnął głęboko. - Dobrze, że nic się pani nie stało. Naprawdę panią przepraszam. Byłem już strasznie spóźniony na spotkanie i... 
- I o mało nie zabiłby pan kobiety, która czeka tu na pana od pół godziny. Oj nie ładnie, nie ładnie - przerwałam mu, na koniec szeroko się uśmiechając. Nie wiem czemu nie jestem roztrzęsiona. Zachowuję się tak jakby nic się nie stało, a przecież mogłam leżeć zakrwawiona i martwa gdzieś na parkingu.
- Naprawdę jeszcze raz przepraszam.
Ja byłam nadzwyczaj spokojna, ale on był za to kłębkiem nerwów. 
- Nie przepraszaj już. Na całe szczęście nic się nie stało, ale na przyszłość jedź wolniej. A teraz zapraszam do mojego auta.
- Nie mieliśmy jechać moim? - zapytał już mniej drżącym głosem, ściągając brwi.
- No chyba nie sądzi pan, że wsiądę do samochodu, gdzie będzie pan miał prowadzić.
Nie protestował, tylko grzecznie ruszył za mną do samochodu. Usiadł koło mnie na miejscu pasażera, zapiął pas i oparł głowę o szybę, tępo wpatrując się w jakiś punkt za oknem.
- Wiesz, skoro mamy spędzić razem prawie cały dzień to może mówmy sobie po imieniu - zaproponowałam, zerkając w stronę chłopaka, który nadal nie otrząsnął się po tym, co działo się 10 minut temu. 
- Nie ma sprawy - powiedział załamanym głosem i oderwał wzrok od punktu za boczną szybą, przenosząc go na jakiś za przednią szybą. - Michał Kubiak.
Nie mogłam się powstrzymać i wybuchłam gromkim śmiechem. Teraz już wiem, skąd kojarzyłam ten styl biegu. Zdziwiony Michał spojrzał na mnie, ale nie odezwał się ani słowem. Chyba się przestraszył, ale nie dziwię mu się, sama bym się bała.
- No ładnie, ładnie Michałku. Zawsze byłeś dużym chłopcem, ale teraz to już przesadziłeś. No i mnie nie poznałeś! Jak mogłeś?! - uśmiech nie schodził mi z twarzy, jednak nie mogłam spojrzeć jaką ma minę, bo właśnie wjeżdżaliśmy na autostradę. - No naprawdę, że swojej sąsiadki nie poznałeś. A byłej dziewczyny to już w ogóle!
- Sąsiadki? Byłej dziewczyny? - nadal nie rozumiał, o co mi chodzi, a ja miałam coraz większy ubaw z jego zdezorientowania.
- No tak, wyjechał w wieku 18 lat do Olsztyna i przestał się odzywać, to nie pamięta - nadal się nie odzywał, próbując ustalić, o co mi chodzi. Żałuję, że nie mogę zobaczyć jego miny, ale jednak nie chciałabym nikogo zabić. Na dziś już wystarczy.
- Michalina? - w końcu zapytał niepewnie, a ja wybuchłam śmiechem. No ładnie, ładnie. Nie pamiętać swojej byłej.
- Wiktoria deklu! Twoja, cytuję, 'najwspanialsza i najukochańsza dziewczyna pod słońcem, która jest najpiękniejszym stworzeniem na Ziemi! '. Coś masz słabą pamięć.
- Oj przepraszam bardzo - ożywił się nieco, a na jego twarzy zagościł już delikatny uśmiech - ty też mnie nie rozpoznałaś.
- Oj tam oj tam, ja to ja. Zresztą znasz mnie od dziecka, ja zawsze byłam zapominalska. W tej kwestii nic się nie zmieniło - uśmiechnęłam się na samo wspomnienie dawnych lat.
Mimo, że jest między nami około trzech (prawie cztery) lat różnicy, to od zawsze dobrze się dogadywaliśmy. Specjalnie poszłam rok wcześniej do szkoły, a kiedy byłam w czwartej klasie (Michał był w szóstej) zostaliśmy "parą". Już przed tym byliśmy nierozłączni i kilka osób (czytaj: nasze mamy) zastanawiało się, czemu tak późno się związaliśmy, jednak kiedy już to się stało, cieszyli się niemiłosiernie. Rodziny Kubiaków i Michalskich przyjaźnili się jeszcze przed naszymi narodzinami i już od moich narodzin chcieli nas zeswatać. Do pewnego momentu ich nie zawodził, ale niestety, wszystko co ma swój początek, musi mieć także swój koniec. Nasz akurat nastąpił, kiedy poszłam do drugiej klasy gimnazjum, a on do pierwszej liceum. Nie wiem co się stało, że Michał tak postąpił. 
Spotkaliśmy się pewnego październikowego dnia. Przyszedł do mnie by pomóc mi trochę w biologii. Był to jego ulubiony przedmiot, a ja sobie z nim zbytnio nie radziłam. Uczył mnie, tłumaczył i nagle się spytał, czy możemy zostać tylko zwykłymi przyjaciółmi. Tak znienacka. Nie pytałam go co się stało, dlaczego i kiedy o tym zdecydował. Po prostu przystałam na jego propozycję, no bo co mogłam zrobić? 
Mimo, że się rozstaliśmy, to nie przestaliśmy się przyjaźnić. Było zupełnie jak dawniej, z jednym małym wyjątkiem - nie było już pocałunków na "dzień dobry" i "do widzenia", tych znienacka też zabrakło, skończyły się długie czułe uściski, a ponownie zawitały, tak zwane, "piątki". Później Michał wyjechał do Olsztyna  i słuch po nim zaginął. Czasami, kiedy jego mama przychodziła na pogaduszki do nas, do domu, pytałam się co tam u niego słychać, jak mu się żyje i czy planuje wrócić w najbliższym czasie, ale zaprzestałam, kiedy za każdym razem słyszałam jedną i tę samą odpowiedź: "Żyje, narzeka na tylko na ciężkie treningi, ale jakoś daje rade. Mówił, że przyjedzie na święta.".
- Kurcze, ile to lat minęło? 
- Sporo, Michałku, sporo. Jakieś 7? - westchnął głęboko, a ja uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem. - Całe szczęście mamy tyle czasu, że zdążysz mi wszystko opowiedzieć.
No i opowiedział. Zresztą, ja sama musiałam mu zdradzić kilka szczegółów ze swojego życia.
*
Dobra. Nie było mnie sporo czasu, ale Wam to zrekompensuję :D 
Powiem Wam jedynie tyle, że to opowiadanie dopiero się rozkręca :D Jeżeli Wam zdradzę, że nie do końca będzie tak różowo to mam nadzieję, że będziecie zaglądać tu częściej :)

15 stycznia 2013

2.



Can't buy me love, everybody tells me so
Can't buy me love, no, no, no, no '


Po powrocie z tej rajskiej wyspy nie miałam zbyt dużo czasu, żeby nacieszyć się moim nowym narzeczonym. W poniedziałek rano już był w kolejnej podróży, chyba do Tokio. Zresztą kto tam się orientuje, gdzie jest Łukasz. Jednego dnia jest tu, drugiego już na drugiej półkuli. Jakby dłużej się nad tym zastanowić, to nie wiem jak znalazł czas dla mnie w całym tym pościgu. W końcu musiał podbić moje serce uczynkami, a nie pieniędzmi. 
Zatrzymałam się u prezesa Lewandowskiego, który wynajmował niewielkie mieszkanko (sypialnia, salon połączony z kuchnią i łazienka). Zawsze dziwiło mnie, dlaczego jeden z najważniejszych biznesmenów na świecie dusi się w tylu metrach kwadratowych. Kiedyś nawet zapytałam się Łukasza o to, a on stwierdził, że cały czas jest w podróży, więc po co mu większe mieszkanie. Ciekawa jestem, czy po ślubie zamieszkamy w tym małym lokalu, czy może kupimy coś większego. 
Od poniedziałku do czwartku, pomiędzy snem, jedzeniem i krótkimi rozmowami z Łukaszem, nie istniało dla mnie nic prócz tenisa. Trening, trening i jeszcze raz trening. Gdy nie ćwiczyłam na korcie, to znów byłam na siłowni. Kiedy nie było mnie na siłowni, to znów biegałam po parku, starając się wyrobić kondycję. I tak w kółko. Moje życie w tym momencie skupione było jedynie na zbliżającym się wielkimi krokami turnieju w Legnicy.
W końcu nadszedł upragniony piątek - dzień mojego wyjazdu z Warszawy. Mimo, że wyjechać miałam dopiero w południe, nie zrezygnowałam z porannego biegania i krótkiego treningu. Nie miałam wiele rzeczy do spakowania, bo wszystko uszykowałam jeszcze przed wylotem na Bora Bora. Jedynie musiałam dopakować świeżo wyprane ubranie, w których chodziłam lub ćwiczyłam w tygodniu.
Po szybkim prysznicu jaki zafundowałam sobie jeszcze w mieszkaniu mojego narzeczonego, spakowałam walizki do bagażnika mojego samochodu i usiadłam na przednim fotelu pasażera. Nie, nie pomyliłam się. Usiadłam na fotelu pasażera. Był to wymysł szanownego prezesa Lewandowskiego, który pewnego słonecznego wiosennego dnia zażyczył sobie, bym na wszelkie zawody odbywające się dalej niż 50 km od miejsca mojego aktualnego zamieszkania, jeździła z szoferem. Ma on za zadanie bezpiecznie dowieźć mnie do celu, ale również dbać, by niczego mi nie brakowało. Osobiście uważam, że jest to całkiem zbędne, bo nie jestem jakąś ofiarą losu i umiem o siebie zadbać, a w ten sposób tylko czuję się uzależniona od pieniędzy Łukasza, czego wręcz nienawidzę.
Jestem mu naprawdę wdzięczna za to, co dla mnie zrobił, ale to jest strasznie dołujące. On wydaje na mnie tyle pieniędzy: zabiera na drogie wycieczki do różnych krajów, wynajmuje służbę, kupuje różne ubrania od znanych projektantów, na biżuterii też się zna, bo zawsze podaruje mi coś zawierającego drogocenne klejnoty. Każda normalna dziewczyna, by marzyła o takim chłopaku, ale nie ja. Nienawidzę, gdy kupuje mi te wszystkie rzeczy! Najgorsze jest to, że tysiące razy prosiłam go, by przestał mnie tak obdarowywać, ale do niego nic nie dociera!
Podróż do Legnicy zajęła nam ponad 5 godzin. W czasie drogi skończyłam czytać książkę Nicholasa Sparksa "Szczęściarz", którą zaczęłam czytać już na Bora Bora. Zamieniłam także kilka słów z Filipem, bo tak ma na imię mój szofer. Okazało się, że w grudniu skończy 23 lata, a pracując u mojego narzeczonego chce zarobić na pierścionek zaręczynowy dla swojej dziewczyny - Justyny. Kiedy zaczął opowiadać jaka to jest opiekuńcza, pomocna i ogólnie rzecz biorąc wspaniała, mimowolnie się uśmiechałam. Mówił o niej z takim uczuciem, że zaczęłam się zastanawiać, czy Łukasz o mnie też opowiada w ten sam sposób. Gdyby tak było, to mogłabym stanąć na ślubnym kobiercu choćby zaraz, mając 100% pewności, że mnie kocha.


Turniej minął mi łatwo, szybko i sprawnie, bez większych komplikacji. Zgarnęłam pierwsze miejsce, nagrodę pieniężną i sporo punktów do rankingu. Zaczęłam także na poważnie myśleć o tenisie zawodowym, ale na to mam jeszcze dużo czasu - przynajmniej do Mistrzostw Polski. 
Kończyłam pakować właśnie swoje stronie tenisowe, gdy usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę - odpowiedziałam, zamykając walizkę i odkładając ją obok łóżka. Podniosłam głowę do góry i zobaczyłam szeroko uśmiechniętego Filipa, który stanął przy drzwiach od łazienki i chyba oczekiwał, aż dam znak by mógł zabrać walizki. - Możesz już zabrać te walizki do samochodu - wskazałam na kilka toreb zebranych w jedno miejsce. - Ja zaraz przyjdę. Muszę jeszcze tylko wykonać krótki telefon.
Chłopak skinął głową i zabrał się za pakowanie moich rzeczy do bagażnika. Ja natomiast wyjęłam z torebki mój telefon komórkowy i wybrałam jeden z dobrze mi znanych kontaktów na mojej liście. Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam komórkę do ucha. Nie czekałam długo. Już po trzech sygnałach usłyszałam tak wyczekiwany głos.
- No cześć słoneczko! Jak tam ci poszedł turniej, co? - w słuchawce rozległ się głos mojego ukochanego, a na mojej twarzy od razu zagościł uśmiech.
- Dobrze - odpowiedziałam trochę nieśmiało. - To kiedy się widzimy? - szybko zmieniłam temat, natychmiast się ożywiając. 
- A wiesz, że jeszcze dzisiaj! Nawet mam dla ciebie małą niespodziankę.
- Niespodziankę? Tylko nie mów, że znowu coś mi kupiłeś. Prosiłam cię byś tego nie robił - starałam się zachować miły ton głosu, ale na samą myśl, że Łukasz znów coś mi kupił, cała się w środku gotowałam.
- W pewnym sensie, ale nie martw się! Będziesz zadowolona - w głębi duszy czułam jak się tajemniczo uśmiecha. 
- No nie! Co znowu wymyśliłeś?! - mam wielką ochotę wydrzeć się na mojego narzeczonego, ale powstrzymuję się, wymuszając uśmiech na swojej twarzy. 
- Nie mogę ci powiedzieć, to niespodzianka! - No tak! Ja tutaj walczę ze swoimi emocjami, a on bawi się w te swoje niespodzianki! Normalka! Stan emocjonalny Wiktorii Michalskiej nie jest w końcu ważny! - Kochanie... mam do ciebie prośbę. Taką malutką.
- Słucham - dobrze, że zmienił temat naszej rozmowy. Uspokoiłam się przez to, i to bardzo. 
- Jak będziesz wracała, pomyśl nad przyjęciem zaręczynowym, które zorganizujemy. Rozumiesz: gdzie, kiedy, co i jak.
- Postaram się kochaniutki - odpowiedziałam, lekko się uśmiechając. Pierwszy raz w życiu mogę udowodnić swojemu lubemu, że nadaję się na bycie żoną szanownego pana prezesa Lewandowskiego, a nie tylko gosposią. To, że, jak twierdzi mój narzeczony, świetnie gotuję po ukończeniu technikum gastronomicznego, nie znaczy, że całe życie spędzę w domu, bawiąc dzieci!


Wyjechaliśmy z Legnicy zupełnie inną trasą niż tą, którą przyjechaliśmy. Nie zdziwiłabym się, gdyby nie fakt, że zamiast do Wałcza podążamy w zupełnie innym kierunku. 
- Filipie, czy mógłbyś mnie poinformować dokąd się kierujemy? - zapytałam z lekkim niepokojem w głosie. Odwróciłam głowę, by móc zobaczyć reakcję mojego szofera. On tylko lekko uśmiechnął się i nawet nie odwracając w moim kierunku, odpowiedział, że 'on tylko wypełnia swoje obowiązki'. No super, czyli znowu maczał w tym palce Łukasz.
Resztę drogi przejechaliśmy w milczeniu. Filip skupił się na drodze, a ja starałam się domyślić dokąd to też się kierujemy. Padło na Katowice. Jednak kiedy samochód skręcił do jakiegoś miasta (chyba to były Żory) i zamiast jak najkrótszą i najprostszą drogą opuścić je, zaczął skręcać w boczne ulice. 
Kiedy Filip zatrzymał samochód przed jednym z nowoczesnych apartamentów w mojej głowie   zaczął panować totalny chaos. Tysiące pytań nasuwały się jednocześnie. 'Co tu robimy?', 'Dlaczego mnie tutaj przywieźli?', 'Co to jest za niespodzianka Łukasza?', 'Co w takim mieście robi tak nowoczesny budynek?' i wiele wiele innych, a odpowiedzi na nie - żadnej. 
Właśnie miałam odezwać się do Filipa, kiedy mój telefon dał o sobie znać. Wyjęłam komórkę z kieszeni i odczytałam sms-a, którego dostałam od Łukasza.
'Mieszkanie 14 ;)'
Nie chowając telefonu, weszłam do jednej z klatek. W końcu trzeba było się zorientować, gdzie znajduje się to mieszkanie. Nie wiem jakim cudem, ale już za pierwszym razem trafiłam do odpowiedniej klatki. Już miałam dzwonić do mieszkania, aby ktoś otworzył mi drzwi, kiedy niespodziewanie drzwi się otworzyły i stanął w nich Filip. Uśmiechnął się w moim kierunku i podał mi pęk kluczy.
- Żółte - dodał, cofając swoją dłoń i wyszedł.
Zupełnie nie wiedziałam o co mu chodzi z tym żółtym dopóki nie spojrzałam na klucze, które przed chwilą mi podał. Każdy z nich był pomalowany lakierem do paznokci na inny kolor. Ale najlepsze jest to, że te kolory były niesamowicie jaskrawe, a ja uwielbiam takie odcienie!
Odnalazłam żółty klucz i otworzyłam szklane drzwi. Windą (!) pojechałam na któreś piętro. Sama nie wiem które, bo mieszkania były tak dziwnie ułożone, że musiałam na każdym piętrze wysiadać i szukać numeru 14. W końcu znalazłam drzwi z odpowiednim numerem. Stanęłam przed nimi i nieśmiało podniosłam rękę do góry. Chciałam delikatnie w nie zapukać, ale nie było mi to dane. Drzwi z impetem otworzyły się, a ja przestraszona natychmiast cofnęłam dłoń. W progu stanął uśmiechnięty od ucha do ucha prezes Lewandowski. Zupełnie zapomniałam o otaczającym nas świecie i rzuciłam się mojemu narzeczonemu na szyję. On objął mnie w pasie i cofnął się kilka kroków, po czym nogą zamknął drzwi.
- I jak ci się podoba? - zapytał, kiedy wyswobodził się z mojego uścisku.
- Ale co mi się podoba?
- No niespodzianka!!
- Jaka niespodzianka? - wcale nie grałam zdezorientowanej. Ja naprawdę nie wiedziałam o co mu chodzi.
- Ta niespodzianka, w której właśnie jesteś, w której będziesz i którą urządzisz!! - odpowiedział, uśmiechając się jeszcze szerzej, a ja nadal nie wiedziałam o co biega. Zrobiłam tylko minę mówiącą: "Co ty do mnie mówisz?!" i dalej wpatrywałam się w Łukasza. Ten przewrócił oczami i spojrzał na mnie jak na idiotę, ale z miłością. - Mieszkanie kupiłem wspólne! - wykrzyknął w końcu.
Moja mina była nie do opisania. niby to na twarzy gościł uśmiech i w ogóle powinnam skakać ze szczęścia, ale w głębi duchu czułam, że powinnam się na niego obrazić. Tak, wiem, głupie, ale taka jest prawda. Tyle razy mu mówiłam, że ma przestać wydawać na mnie tyle pieniędzy, a on nadal swoje!
Postanowiłam jednak nie przejmować się złością, która była we mnie. Zamiast skupiać się na niej zwiedziłam nasze nowe mieszkanie, a Łukasz cały czas mi przy tym towarzyszył.
Duże lokum, o wiele większe o tamtego gniazdka prezesa Lewandowskiego w Warszawie. Wszystkie ściany były białe, a podłoga - z prawdziwego drewna. Nie było ani jednego mebelka w całym tym mieszkaniu. Widać dużo pracy jeszcze przede mną, ale co tam! 
W naszym nowym wspólnym gniazdku mieścił się ogromny salon połączony z kuchnią i jadalnią. Poza tym jeszcze były dwie (!) łazienki i chyba z pięć (!) pokoi, bo nasze mieszkanie mimo, że znajduje się w bloku, było piętrowe! 
- Więc mówisz, że kiedy możemy się wprowadzić? - zapytałam, kiedy Łukasz wyciągnął ze swojej torby butelkę wina i dwa kieliszki.
- Dzisiaj - odpowiedział, podając mi jeden z kieliszków napełnionych już ciemną cieczą.
- Jak to? - upiłam łyk napoju.
- Tak to! - powiedział i uczynił to samo. - Filip będzie tutaj za jakieś dwa dni z resztą twoich rzeczy z Wałcza, a ty w tym czasie masz czas, aby urządzić nasze małe lokum.
- Ciekawe jakim cudem?! - wykrzyknęłam, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
- Wierzę w twoje możliwości - dodał i złożył delikatny pocałunek na moich ustach.
- Jak mi pomożesz - odpowiedziałam i przyssałam się do jego warg, jednak on lekko zmieszany odsunął się ode mnie.
- No właśnie w tym jest jeden problem. Muszę jutro wyjechać na dwa tygodnie - powiedział, jednak nie spojrzał mi w oczy. Doskonale wiedział, że zaraz wybuchnę gniewem, ale ja jakoś się powstrzymałam. Położyłam się jedynie na drewnianej podłodze i wbiłam wzrok w sufit.
- Czyli mam sama to wszystko urządzić, tak? Pomalować ściany, kupić meble i sprzęt AGD i RTV? - zapytałam z lekkim wyrzutem. To, że nie wybuchłam nie znaczy, że nie czułam do niego żalu.
- Nie sama. Niedługo podpiszę kontrakt z jakąś tutejszą drużyną siatkarską. Jastrzębski Węgiel, czy jakoś tak. Jeden z zawodników zaoferował, że chętnie ci pomoże. Właściwie to został zmuszony przez prezesa, ale...
- I nie będziesz zazdrosny? - zmieniłam temat, odwracając głowę w jego stronę.
- Będę - stwierdził i spojrzał prosto w moje oczy. Z powrotem usiadłam na podłodze i przysunęłam się bliżej niego. Powoli zbliżył swoją twarz do mojej. - Kocham cię, wiesz? - wyszeptał i wpił się w moje usta. Z każdą chwilą całował mnie coraz to bardziej namiętnie, a jego ręce błądziły po moim ciele, aż w końcu znalazły się na na końcach mojej bluzki. Szybko pomógł mi jej się pozbyć, a ja nie pozostałam mu dłużna. 
- Tutaj? - wydyszałam, kiedy byliśmy już w samej bieliźnie.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz - odpowiedział zadziornie i zajął się odpinaniem mojego stanika.
~*~
Witam Was!  po tak długiej nieobecności! :D Mam ferie, więc postaram się nieco nadrobić, ale niczego nie obiecuję. 
I jak, rozdział się podobał? ;> Łatwo się domyśleć, kto jest tym siatkarzem, z którym Wiki pójdzie na zakupy. Ale czy Wy się domyślacie? ;> :D