15 stycznia 2013

2.



Can't buy me love, everybody tells me so
Can't buy me love, no, no, no, no '


Po powrocie z tej rajskiej wyspy nie miałam zbyt dużo czasu, żeby nacieszyć się moim nowym narzeczonym. W poniedziałek rano już był w kolejnej podróży, chyba do Tokio. Zresztą kto tam się orientuje, gdzie jest Łukasz. Jednego dnia jest tu, drugiego już na drugiej półkuli. Jakby dłużej się nad tym zastanowić, to nie wiem jak znalazł czas dla mnie w całym tym pościgu. W końcu musiał podbić moje serce uczynkami, a nie pieniędzmi. 
Zatrzymałam się u prezesa Lewandowskiego, który wynajmował niewielkie mieszkanko (sypialnia, salon połączony z kuchnią i łazienka). Zawsze dziwiło mnie, dlaczego jeden z najważniejszych biznesmenów na świecie dusi się w tylu metrach kwadratowych. Kiedyś nawet zapytałam się Łukasza o to, a on stwierdził, że cały czas jest w podróży, więc po co mu większe mieszkanie. Ciekawa jestem, czy po ślubie zamieszkamy w tym małym lokalu, czy może kupimy coś większego. 
Od poniedziałku do czwartku, pomiędzy snem, jedzeniem i krótkimi rozmowami z Łukaszem, nie istniało dla mnie nic prócz tenisa. Trening, trening i jeszcze raz trening. Gdy nie ćwiczyłam na korcie, to znów byłam na siłowni. Kiedy nie było mnie na siłowni, to znów biegałam po parku, starając się wyrobić kondycję. I tak w kółko. Moje życie w tym momencie skupione było jedynie na zbliżającym się wielkimi krokami turnieju w Legnicy.
W końcu nadszedł upragniony piątek - dzień mojego wyjazdu z Warszawy. Mimo, że wyjechać miałam dopiero w południe, nie zrezygnowałam z porannego biegania i krótkiego treningu. Nie miałam wiele rzeczy do spakowania, bo wszystko uszykowałam jeszcze przed wylotem na Bora Bora. Jedynie musiałam dopakować świeżo wyprane ubranie, w których chodziłam lub ćwiczyłam w tygodniu.
Po szybkim prysznicu jaki zafundowałam sobie jeszcze w mieszkaniu mojego narzeczonego, spakowałam walizki do bagażnika mojego samochodu i usiadłam na przednim fotelu pasażera. Nie, nie pomyliłam się. Usiadłam na fotelu pasażera. Był to wymysł szanownego prezesa Lewandowskiego, który pewnego słonecznego wiosennego dnia zażyczył sobie, bym na wszelkie zawody odbywające się dalej niż 50 km od miejsca mojego aktualnego zamieszkania, jeździła z szoferem. Ma on za zadanie bezpiecznie dowieźć mnie do celu, ale również dbać, by niczego mi nie brakowało. Osobiście uważam, że jest to całkiem zbędne, bo nie jestem jakąś ofiarą losu i umiem o siebie zadbać, a w ten sposób tylko czuję się uzależniona od pieniędzy Łukasza, czego wręcz nienawidzę.
Jestem mu naprawdę wdzięczna za to, co dla mnie zrobił, ale to jest strasznie dołujące. On wydaje na mnie tyle pieniędzy: zabiera na drogie wycieczki do różnych krajów, wynajmuje służbę, kupuje różne ubrania od znanych projektantów, na biżuterii też się zna, bo zawsze podaruje mi coś zawierającego drogocenne klejnoty. Każda normalna dziewczyna, by marzyła o takim chłopaku, ale nie ja. Nienawidzę, gdy kupuje mi te wszystkie rzeczy! Najgorsze jest to, że tysiące razy prosiłam go, by przestał mnie tak obdarowywać, ale do niego nic nie dociera!
Podróż do Legnicy zajęła nam ponad 5 godzin. W czasie drogi skończyłam czytać książkę Nicholasa Sparksa "Szczęściarz", którą zaczęłam czytać już na Bora Bora. Zamieniłam także kilka słów z Filipem, bo tak ma na imię mój szofer. Okazało się, że w grudniu skończy 23 lata, a pracując u mojego narzeczonego chce zarobić na pierścionek zaręczynowy dla swojej dziewczyny - Justyny. Kiedy zaczął opowiadać jaka to jest opiekuńcza, pomocna i ogólnie rzecz biorąc wspaniała, mimowolnie się uśmiechałam. Mówił o niej z takim uczuciem, że zaczęłam się zastanawiać, czy Łukasz o mnie też opowiada w ten sam sposób. Gdyby tak było, to mogłabym stanąć na ślubnym kobiercu choćby zaraz, mając 100% pewności, że mnie kocha.


Turniej minął mi łatwo, szybko i sprawnie, bez większych komplikacji. Zgarnęłam pierwsze miejsce, nagrodę pieniężną i sporo punktów do rankingu. Zaczęłam także na poważnie myśleć o tenisie zawodowym, ale na to mam jeszcze dużo czasu - przynajmniej do Mistrzostw Polski. 
Kończyłam pakować właśnie swoje stronie tenisowe, gdy usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę - odpowiedziałam, zamykając walizkę i odkładając ją obok łóżka. Podniosłam głowę do góry i zobaczyłam szeroko uśmiechniętego Filipa, który stanął przy drzwiach od łazienki i chyba oczekiwał, aż dam znak by mógł zabrać walizki. - Możesz już zabrać te walizki do samochodu - wskazałam na kilka toreb zebranych w jedno miejsce. - Ja zaraz przyjdę. Muszę jeszcze tylko wykonać krótki telefon.
Chłopak skinął głową i zabrał się za pakowanie moich rzeczy do bagażnika. Ja natomiast wyjęłam z torebki mój telefon komórkowy i wybrałam jeden z dobrze mi znanych kontaktów na mojej liście. Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam komórkę do ucha. Nie czekałam długo. Już po trzech sygnałach usłyszałam tak wyczekiwany głos.
- No cześć słoneczko! Jak tam ci poszedł turniej, co? - w słuchawce rozległ się głos mojego ukochanego, a na mojej twarzy od razu zagościł uśmiech.
- Dobrze - odpowiedziałam trochę nieśmiało. - To kiedy się widzimy? - szybko zmieniłam temat, natychmiast się ożywiając. 
- A wiesz, że jeszcze dzisiaj! Nawet mam dla ciebie małą niespodziankę.
- Niespodziankę? Tylko nie mów, że znowu coś mi kupiłeś. Prosiłam cię byś tego nie robił - starałam się zachować miły ton głosu, ale na samą myśl, że Łukasz znów coś mi kupił, cała się w środku gotowałam.
- W pewnym sensie, ale nie martw się! Będziesz zadowolona - w głębi duszy czułam jak się tajemniczo uśmiecha. 
- No nie! Co znowu wymyśliłeś?! - mam wielką ochotę wydrzeć się na mojego narzeczonego, ale powstrzymuję się, wymuszając uśmiech na swojej twarzy. 
- Nie mogę ci powiedzieć, to niespodzianka! - No tak! Ja tutaj walczę ze swoimi emocjami, a on bawi się w te swoje niespodzianki! Normalka! Stan emocjonalny Wiktorii Michalskiej nie jest w końcu ważny! - Kochanie... mam do ciebie prośbę. Taką malutką.
- Słucham - dobrze, że zmienił temat naszej rozmowy. Uspokoiłam się przez to, i to bardzo. 
- Jak będziesz wracała, pomyśl nad przyjęciem zaręczynowym, które zorganizujemy. Rozumiesz: gdzie, kiedy, co i jak.
- Postaram się kochaniutki - odpowiedziałam, lekko się uśmiechając. Pierwszy raz w życiu mogę udowodnić swojemu lubemu, że nadaję się na bycie żoną szanownego pana prezesa Lewandowskiego, a nie tylko gosposią. To, że, jak twierdzi mój narzeczony, świetnie gotuję po ukończeniu technikum gastronomicznego, nie znaczy, że całe życie spędzę w domu, bawiąc dzieci!


Wyjechaliśmy z Legnicy zupełnie inną trasą niż tą, którą przyjechaliśmy. Nie zdziwiłabym się, gdyby nie fakt, że zamiast do Wałcza podążamy w zupełnie innym kierunku. 
- Filipie, czy mógłbyś mnie poinformować dokąd się kierujemy? - zapytałam z lekkim niepokojem w głosie. Odwróciłam głowę, by móc zobaczyć reakcję mojego szofera. On tylko lekko uśmiechnął się i nawet nie odwracając w moim kierunku, odpowiedział, że 'on tylko wypełnia swoje obowiązki'. No super, czyli znowu maczał w tym palce Łukasz.
Resztę drogi przejechaliśmy w milczeniu. Filip skupił się na drodze, a ja starałam się domyślić dokąd to też się kierujemy. Padło na Katowice. Jednak kiedy samochód skręcił do jakiegoś miasta (chyba to były Żory) i zamiast jak najkrótszą i najprostszą drogą opuścić je, zaczął skręcać w boczne ulice. 
Kiedy Filip zatrzymał samochód przed jednym z nowoczesnych apartamentów w mojej głowie   zaczął panować totalny chaos. Tysiące pytań nasuwały się jednocześnie. 'Co tu robimy?', 'Dlaczego mnie tutaj przywieźli?', 'Co to jest za niespodzianka Łukasza?', 'Co w takim mieście robi tak nowoczesny budynek?' i wiele wiele innych, a odpowiedzi na nie - żadnej. 
Właśnie miałam odezwać się do Filipa, kiedy mój telefon dał o sobie znać. Wyjęłam komórkę z kieszeni i odczytałam sms-a, którego dostałam od Łukasza.
'Mieszkanie 14 ;)'
Nie chowając telefonu, weszłam do jednej z klatek. W końcu trzeba było się zorientować, gdzie znajduje się to mieszkanie. Nie wiem jakim cudem, ale już za pierwszym razem trafiłam do odpowiedniej klatki. Już miałam dzwonić do mieszkania, aby ktoś otworzył mi drzwi, kiedy niespodziewanie drzwi się otworzyły i stanął w nich Filip. Uśmiechnął się w moim kierunku i podał mi pęk kluczy.
- Żółte - dodał, cofając swoją dłoń i wyszedł.
Zupełnie nie wiedziałam o co mu chodzi z tym żółtym dopóki nie spojrzałam na klucze, które przed chwilą mi podał. Każdy z nich był pomalowany lakierem do paznokci na inny kolor. Ale najlepsze jest to, że te kolory były niesamowicie jaskrawe, a ja uwielbiam takie odcienie!
Odnalazłam żółty klucz i otworzyłam szklane drzwi. Windą (!) pojechałam na któreś piętro. Sama nie wiem które, bo mieszkania były tak dziwnie ułożone, że musiałam na każdym piętrze wysiadać i szukać numeru 14. W końcu znalazłam drzwi z odpowiednim numerem. Stanęłam przed nimi i nieśmiało podniosłam rękę do góry. Chciałam delikatnie w nie zapukać, ale nie było mi to dane. Drzwi z impetem otworzyły się, a ja przestraszona natychmiast cofnęłam dłoń. W progu stanął uśmiechnięty od ucha do ucha prezes Lewandowski. Zupełnie zapomniałam o otaczającym nas świecie i rzuciłam się mojemu narzeczonemu na szyję. On objął mnie w pasie i cofnął się kilka kroków, po czym nogą zamknął drzwi.
- I jak ci się podoba? - zapytał, kiedy wyswobodził się z mojego uścisku.
- Ale co mi się podoba?
- No niespodzianka!!
- Jaka niespodzianka? - wcale nie grałam zdezorientowanej. Ja naprawdę nie wiedziałam o co mu chodzi.
- Ta niespodzianka, w której właśnie jesteś, w której będziesz i którą urządzisz!! - odpowiedział, uśmiechając się jeszcze szerzej, a ja nadal nie wiedziałam o co biega. Zrobiłam tylko minę mówiącą: "Co ty do mnie mówisz?!" i dalej wpatrywałam się w Łukasza. Ten przewrócił oczami i spojrzał na mnie jak na idiotę, ale z miłością. - Mieszkanie kupiłem wspólne! - wykrzyknął w końcu.
Moja mina była nie do opisania. niby to na twarzy gościł uśmiech i w ogóle powinnam skakać ze szczęścia, ale w głębi duchu czułam, że powinnam się na niego obrazić. Tak, wiem, głupie, ale taka jest prawda. Tyle razy mu mówiłam, że ma przestać wydawać na mnie tyle pieniędzy, a on nadal swoje!
Postanowiłam jednak nie przejmować się złością, która była we mnie. Zamiast skupiać się na niej zwiedziłam nasze nowe mieszkanie, a Łukasz cały czas mi przy tym towarzyszył.
Duże lokum, o wiele większe o tamtego gniazdka prezesa Lewandowskiego w Warszawie. Wszystkie ściany były białe, a podłoga - z prawdziwego drewna. Nie było ani jednego mebelka w całym tym mieszkaniu. Widać dużo pracy jeszcze przede mną, ale co tam! 
W naszym nowym wspólnym gniazdku mieścił się ogromny salon połączony z kuchnią i jadalnią. Poza tym jeszcze były dwie (!) łazienki i chyba z pięć (!) pokoi, bo nasze mieszkanie mimo, że znajduje się w bloku, było piętrowe! 
- Więc mówisz, że kiedy możemy się wprowadzić? - zapytałam, kiedy Łukasz wyciągnął ze swojej torby butelkę wina i dwa kieliszki.
- Dzisiaj - odpowiedział, podając mi jeden z kieliszków napełnionych już ciemną cieczą.
- Jak to? - upiłam łyk napoju.
- Tak to! - powiedział i uczynił to samo. - Filip będzie tutaj za jakieś dwa dni z resztą twoich rzeczy z Wałcza, a ty w tym czasie masz czas, aby urządzić nasze małe lokum.
- Ciekawe jakim cudem?! - wykrzyknęłam, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
- Wierzę w twoje możliwości - dodał i złożył delikatny pocałunek na moich ustach.
- Jak mi pomożesz - odpowiedziałam i przyssałam się do jego warg, jednak on lekko zmieszany odsunął się ode mnie.
- No właśnie w tym jest jeden problem. Muszę jutro wyjechać na dwa tygodnie - powiedział, jednak nie spojrzał mi w oczy. Doskonale wiedział, że zaraz wybuchnę gniewem, ale ja jakoś się powstrzymałam. Położyłam się jedynie na drewnianej podłodze i wbiłam wzrok w sufit.
- Czyli mam sama to wszystko urządzić, tak? Pomalować ściany, kupić meble i sprzęt AGD i RTV? - zapytałam z lekkim wyrzutem. To, że nie wybuchłam nie znaczy, że nie czułam do niego żalu.
- Nie sama. Niedługo podpiszę kontrakt z jakąś tutejszą drużyną siatkarską. Jastrzębski Węgiel, czy jakoś tak. Jeden z zawodników zaoferował, że chętnie ci pomoże. Właściwie to został zmuszony przez prezesa, ale...
- I nie będziesz zazdrosny? - zmieniłam temat, odwracając głowę w jego stronę.
- Będę - stwierdził i spojrzał prosto w moje oczy. Z powrotem usiadłam na podłodze i przysunęłam się bliżej niego. Powoli zbliżył swoją twarz do mojej. - Kocham cię, wiesz? - wyszeptał i wpił się w moje usta. Z każdą chwilą całował mnie coraz to bardziej namiętnie, a jego ręce błądziły po moim ciele, aż w końcu znalazły się na na końcach mojej bluzki. Szybko pomógł mi jej się pozbyć, a ja nie pozostałam mu dłużna. 
- Tutaj? - wydyszałam, kiedy byliśmy już w samej bieliźnie.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz - odpowiedział zadziornie i zajął się odpinaniem mojego stanika.
~*~
Witam Was!  po tak długiej nieobecności! :D Mam ferie, więc postaram się nieco nadrobić, ale niczego nie obiecuję. 
I jak, rozdział się podobał? ;> Łatwo się domyśleć, kto jest tym siatkarzem, z którym Wiki pójdzie na zakupy. Ale czy Wy się domyślacie? ;> :D