31 grudnia 2012

1.


‘ Love, love, love's lookin' good, good, good on you
Well can you feel it, oh everybody sees it
How your sweet smile has a way of lighting up a room
Yeah you shine like diamonds in everything you do
Oh love, love, love's lookin' good, good, good on you ‘' 


Prywatny samolot, którym lecieliśmy na wspólny weekend, właśnie wylądował. Jest to jedna z niewielu chwil, które możemy spędzać razem, a Łukasz za nic nie chciał mi powiedzieć, dokąd mnie zabiera. Cały czas upierał się, że skoro obiecał niespodziankę, to ją dostanę. Doradził mi jedynie, bym spakowała do walizki letnie rzeczy. Nie jest to zbyt duża poszlaka, ale lepsze to niż nic. Przynajmniej wiem, że nie spędzimy tych dni wraz z minusową temperaturą i śniegiem. Wstałam z zajmowanego przeze mnie fotela (który swoją drogą był niesamowicie wygodny, nawet do tego stopnia, że nie miałam najmniejszej ochoty ruszać się z miejsca) i jak najprędzej chciałam udać się w stronę drzwi, jednak kiedy zrobiłam parę kroków, ktoś chwycił moją dłoń i przyciągnął do siebie. Tym kimś oczywiście był mój najukochańszy, najwspanialszy i w ogóle najcudowniejszy chłopak. Puścił moją rękę i objął mnie w pasie przyciągając bliżej siebie.
- A ty gdzie się wybierasz? – zapytał tym swoim niesamowicie uwodzicielskim głosem i lekko musnął moje usta. Już miałam powiedzieć, że chciałam wyjść i w końcu zobaczyć, gdzie to mnie mój wspaniały Łukaszek zabrał, bo ciekawość wyżera mnie od środka, ale nie było mi to dane. Lewandowski widząc moje zdezorientowanie, uśmiechnął się cwaniacko i znów użył tego swojego mega seksownego głosu. – Chyba nie sądziłaś, że pozwolę ci tak po prostu wysiąść z samolotu? – Tak, tak właśnie myślałam. – To nie będą idealne wakacje, jeżeli jako pierwsze zobaczysz jakieś tam lotnisko – dodał i cmoknął mnie w nos. Jego ręce z mojej talii powędrowały na ramiona, które delikatnie chwycił i obrócił mnie plecami do siebie. – Zamknij oczy – szepnął mi do ucha. 
Oczywiście! Co z tego, że biedna Wiktoria zaraz padnie z tej ciekawości! Lepiej, żeby sobie padła niż zobaczyła to durne lotnisko!! 
Nie pozostało mi nic innego jak zamknąć te oczy. Nie wiem, skąd Łukasz wytrzasnął jakąś przepaskę, ale od razu zasłonił mi ją oczy, delikatnie i ostrożnie (aby nie wyrwać moich włosów) wiążąc z tyłu mojej głowy supełek.
Prawą dłonią oplótł moją talię, a lewą ścisną moją lewą rękę delikatnie nakierowując mnie. Cały czas spokojnym głosem mówił dokąd mam iść, a ja robiłam dokładnie to, co Łukasz mi kazał. W tej chwili podziwiałam go za ten spokój, bo moje drobne kroczki każdego chyba wyprowadziłyby z równowagi, tylko nie jego. Swoją drogą widok takiej osoby musiał być wyjątkowo zabawny. W ten sposób drogę, która normalnie trwałaby z dobre 20 minut, przeszliśmy w niewiele ponad godzinę, a Łukasz wcale nie był zły za moje mozolne tempo. Wręcz przeciwnie: śmiał się co chwilę (pominę fakt, że chyba nawet ze mnie) i mówił wprost, że mam się nie przejmować tempem ślimaka.
W końcu kazał mi się zatrzymać, co uczyniłam ciesząc się w duchu. Puścił moją dłoń, a drugą ręką przestał mnie obejmować. Poczułam jego oddech na swojej szyi, by chwilę później złożył na niej delikatny pocałunek.
- Mam nadzieję, że nie będziesz zawiedziona – szepnął mi do ucha, a ja już wiedziałam, że to będzie coś wielkiego. Łukasz powoli odwiązuje supeł z przepaski, która mam na głowie, a ja zaraz nie wytrzymam!
Sekundy dłużą się mi się niemiłosiernie, serce wali jak oszalałe, a w dodatku z tych nerwów dłonie zaczynają mi się pocić! Moja ciekawość z każdą chwilą rośnie coraz bardziej, aż w końcu Łukasz zwycięża walkę z podłym supłem i puszcza przepaskę wolno, a ja otwieram oczy, szczerząc się przy tym jak jakaś wariatka i… zamarłam! To co zobaczyłam przerosło moje najśmielsze oczekiwania!
Woda. Nieskazitelnie przejrzysta woda. Aż chcę się wejść do niej i nie wychodzić! W oddali widać jakąś wyspę z olbrzymią górą całkowicie porośniętą zielenią, tylko na samym szczycie widać trochę skały. Na lewo są jakieś drewniane domki. Nie są one na ziemi, lecz znajdują się na takim jakby mostku, z którym zresztą się łączą. Na prawo zaś rozprzestrzenia się plaża. Wielkie, wręcz ogromne ilości piasku. No i oczywiście co chwila rośnie jakaś palma. Od czasu do czasu dwie palmy połączone są hamakiem.
Z mojej twarzy nie schodzą: szok, niedowierzanie i radość. To pewne, że jesteśmy na jakiejś rajskiej wyspie. Pytanie tylko jakiej.
- Jesteś cudowny – rzucam się na szyję mojego lubego, kiedy tylko udaje mi się trochę opanować emocje. On obejmuje mnie mocno i zaczyna obracać wokół osi. Po chwili jednak znów moje stopy dotykają ziemi, lecz my nadal trwamy w uścisku. – Łukaszku, a gdzie my właściwie jesteśmy, co? – pytam nadal uwieszona na jego szyi. Lewandowski na te słowa uśmiecha się uwodzicielsko i składa delikatny pocałunek na moich ustach.
- Zawsze chciałaś polecieć na Bora Bora, więc pomyślałem… - mówi, patrząc mi prosto w oczy, kiedy odrywa się od moich ust, jednak ja nie pozwalam mu na dokończenie zdania, bo momentalnie wyrywam się z jego uścisku i zaczynam przeraźliwie piszczeć (z radości, żeby nie było). 
- Jesteśmy na Bora Bora?! – drę się na całe gardło. Mam szczęście, że nikt tu nie zna polskiego, chociaż i tak pewnie już mnie mają za niezłą wariatkę.
Łukasz patrzy na mnie z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Zapewne znowu śmieje się z mojego zachowania, ale nie ma co się dziwić. Ja nigdy w życiu nie byłam w takim raju, a on… pewnie zna już każdy zakątek tej wyspy. No cóż, takie życie!
Lewandowski wyciąga dłoń, którą ja natychmiast łapie. Cała szczęśliwa wtulam się w niego, a on obejmuje mnie mocno. Nadal trwając w uścisku ruszamy przed siebie. Jestem tak podekscytowana nowym miejscem, że (choć wiem, że to bardzo nieładnie) co rusz palcem pokazuję miejsca, przedmioty lub nawet osoby(!), które mnie fascynują. W końcu jednak dochodzimy do wyznaczonego miejsca. Teraz to mój ukochany pokazuje palcem jeden z domków połączonych z mostem.
- Widzisz ten ostatni dom? – pyta. Mrużę oczy, starając się zobaczyć chatkę, o której mówi chłopak. W końcu dostrzegam ją i… O MATKO! Ona jest chyba z kilometr od brzegu!!!
- Widzę – mówię, spoglądając na Łukasza, który uśmiecha się zadziornie.
- W nim zamieszkamy – odpowiada, a ja robię gigantyczne oczy ze zdziwienia, na co on się śmieje głośno. W sumie nic dziwnego, że jest rozbawiony, bo widok jest zapewne przekomiczny. Po chwili jednak obejmuje mnie drugą ręką i składa delikatny pocałunek na moim czole. – To będą wspaniałe wakacje – mówi czule, a ja nie mogę się z nim nie zgodzić.


Słońce strasznie mocno grzeje, a dodatkowo jego promienie padają na taflę wody, która pod ich wpływem połyskuje. 
Korzystając z tej pięknej pogody wylegujemy się na plaży. Właściwie to tylko ja się wyleguję, bo Łukasz cały czas pluska się w wodzie i próbuje mnie namówić, bym do niego dołączyła.
- Wikuś, no chodź! - krzyczy, delikatnie kołysząc się w oceanie. Kiwam przecząco głową, lecz on cały czas nie ustępuje. No cóż, ja też nie mam zamiaru się ugiąć. - Wiesz jaka ta woda jest cieplutka? - próbuje swoich sił, które niestety, ale idą na marne.
- Nie tym razem, kochaniutki! - okrzykuję i kładę się na brzuchu, chowając głowę pod słomkowym kapeluszem. Miałam nadzieję, że sobie w końcu odpuści, jednak myliłam się.
- Misiaczku, no nie bój się! Przecież woda nie gryzie!
- Wcale się nie boję! Po protu nie chcę iść!
- W ogóle? - słyszę po chwili męski głos tuż obok siebie. 
- W ogóle - potwierdzam pewnym siebie głosem i mam nadzieję, że sobie odpuści. Nie jestem zbyt dobrą pływaczką, ale też nie utopię się, gdy ktoś wrzuci mnie do wody, chyba...
Niespodziewanie czuję czyjeś mokre dłonie na swojej talii. Przypuszczam, że to mój ukochany, próbuje siłą zanieść mnie do wody. O nie kochaniutki, nie tym razem. Dłonie, które wcześniej znajdowały się na mojej talli powędrowały w górę i zatrzymały się na wiązaniu od stanika. Momentalnie wstałam jak oparzona i wściekła spojrzałam na Łukasza. On tylko uśmiechał się zadziornie i coraz bardziej zbliżał do mojej osoby. Chciałam mu wykrzyczeć, że to nie jest zabawne, bo doskonale wie o moim niesamowitym talencie pływacki, ale nie pozwolił mi to, bo nagle ruszył z kopyta w kierunku wody, po drodze chwytając mnie i przerzucając przez ramie. Wleciał pędem do oceanu, gdzie nie wypuszczając mnie popłynął głębiej. Dopiero, gdy woda sięgała mu do obojczyków (przy jego ponad 190 centymetrach nie przejmował się tym, ale ja mam dokładnie 178 centymetrów i się utopię!) pozwolił mi swobodnie popływać samej. Myślicie, że skorzystałam?! Jeszcze czego!! Od razu rzuciłam się na szyję Łukasza i oplotłam swoje nogi wokół jego bioder. On tylko zaśmiał się głośno i objął mnie ramionami. Przy nim czułam się tak bezpiecznie, że pozwoliłam sobie na oderwanie mojego tułowia od Lewandowskiego, by spojrzeć mu prosto w oczy.
- Kocham cię, wiesz? - bardziej stwierdził niż zapytał i delikatnie musnął moje wargi swoimi. Nie pozostało mi nic innego jak odwzajemnić pocałunek.
- Ja też cię kocham - powiedziałam, kiedy oderwaliśmy się od siebie i znów wtuliłam się w niego mocno.


Widok z naszej chatki jest niesamowity. Niezależnie od tego, z którego okna się wyjrzy, wszędzie widać nieskazitelnie czystą wodą. Jakbyśmy mieszkali gdzieś na środku oceanu. 
Jest kilka minut po czwartej, a ja nie mogę spać. To wszystko jest takie cudowne i niemożliwe! Woda, piasek, otaczające nas wyspy, tutejsza kultura i... On. Gdyby nie Łukasz nie byłoby mnie tutaj. Spojrzałam na prawo, gdzie Lewandowski śpi spokojnie w naszym wielkim łóżku. Po części okryty jest kołdrą, ale noc jest tak gorąca, że w większości widać jego nagie ciało, które oświetla jedynie księżyc znajdujący się gdzieś wokół miliardów gwiazd na niebie. 
Odwróciłam głowę w drugą stronę, tak, by znów siedzieć na parapecie przy oknie podkulonymi nogami. Może i się powtórzę, ale tu jest idealnie. Kto by pomyślał, że kiedyś pojadę do raju?
Ja, Wiktoria Michalska, od kiedy tylko pamiętam marzyłam, by pojechać właśnie na Bora Bora. Cały czas dyskretnie wspominałam o tym rodzicom, mając w głębi duszy cichą nadzieję, że może pojedziemy chociażby na króciutki wypad na wyspę. Niestety, nie udało się i jedyne gdzie jeździłam z rodzicami to miejscowości w Polsce. Dopiero, kiedy poznałam Łukasza wyjechałam za granicę. 
Zwiedziliśmy razem Berlin i Frankfurt w Niemczech, Paryż we Francji, Rzym we Włoszech, Madryt i Barcelonę w Hiszpanii, a także Lizbonę w Portugalii. Wszystkie te wycieczki odbywaliśmy w weekend, bo niestety, ale jego praca nie pozwala na dłuższe wakacje. 
Szanowny pan Lewandowski jest... (UWAGA!) Właścicielem jednej z największych firm na świecie!! Jego praca polega na ciągłych podróżach, w celu podpisywania różnorakich kontraktów. Oczywiście, nigdy nie obędzie się bez oblania tego kontraktu na bankietach, na których kilka razy byłam razem z nim. W jego pracy trzeba perfekcyjnie znać angielski ze względu na to, że te imprezy organizowane są nie tylko w Polsce. Mój angielski wygląda dość marnie - jedynie tyle, co potrzeba mi do rozmowy z sędziami na zawodach, więc Łukasz zabierał mnie tylko na bankiety w kraju, a z jego opowieści wynika, że one nie są tak niesamowite jak za granicą. Szampan, rozmowy, trochę tańca i koniec - tak w wielkim skrócie wyglądają bale w Polsce, a za granicą są jakieś dodatkowe atrakcje: puszczanie lampionów ku niebu, czy też świeczek na wodzie, spacer przez aleję oświetlonej tylko przez małe kolorowe lampki, a raz nawet taki bal przypadł w urodziny jednego z biznesmenów i przed wejściem poproszono gości o złożenie mu życzeń przed kamerą, które szybko zmontowali i puścili w połowie imprezy. 
Mój kochany obiecał mi nawet, że jak tylko nadarzy się jakaś większa okazja to też takie coś zorganizuje, specjalnie dla mnie. Niestety, nic specjalnego do tej pory się nie wydarzyło i nie dane mi jest uczestniczyć w takim bankiecie.
Przestałam podziwiać piękne widoki za oknem i położyłam się koło Łukasza, który wyglądał tak niewinnie, kiedy spał, zupełnie inaczej niż kilka godzin wcześniej. Swoją głowę ulokowałam na poduszce i zamknęłam oczy i odpłynęłam. W końcu muszę mieć sporo sił na jutrzejszy dzień.


Otworzyłam oczy i wtedy zorientowałam się, że jestem sama w łóżku. Dopiero później okazało się, że również i w chatce. Szybko wsunęłam na siebie krótkie szorty morskiego koloru, a na górę zarzuciłam białą bokserką lekko luźniejszą na dole przy biodrach, która wokół dekoltu miała nadrukowane różnokolorowe pióra zwisające w dół. Z tych piór zaś wyłaniały się podręczne słuchawki. Na bosaka ruszyłam do łazienki, gdzie dokładnie wyszczotkowałam zęby, rozczesane włosy związałam w koński ogon, a na sam koniec makijażem delikatnie podkreśliłam swoje oczy i przejechałam usta błyszczykiem. Po chwili znowu znalazłam się w naszej sypialni, usiadłam na łóżku i na nogi wsunęłam białe trampki z niskim stanem.
Tak ubrana chciałam wyjść poszukać mojego ukochanego, jednak wchodząc do pokoju pełniącego rolę saloniku, który jedynie oddzielał sypialnie od drzwi wejściowych, i pochodząc do stoliczka, gdzie zostawiłam swoją komórkę, leżała obok niej koperta. Wzięłam ją do ręki, otworzyłam i przeczytałam karteczkę, która była w środku. 'Ludzie, którzy chcą się porozumieć, zawsze znajdą drogę do siebie.' Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Łukasz tylko w wyjątkowych okolicznościach przytacza jakieś cytaty, więc mam 90% pewności, że szykuje coś wyjątkowego!
Odłożyłam kopertę z karteczką, a do ręki wzięłam swój telefon, który schowałam do prawej przedniej kieszeni szortów. Wychodząc z drewnianego domku, oczywiście potknęłam się o próg w drzwiach i zaliczyła glebę. No tak, szczęście mnie kocha! 
Przeszłam przez cały most, wypatrując przy brzegu mojego lubego. To, że widziałam go w czasie drogi mnie nie zdziwiło, ale to, że nie ujrzałam go nawet na brzegu zszokowało mnie. Nie wiedziałam kompletnie gdzie mam pójść i co ze sobą zrobić. Zaczęłam nerwowo rozglądać się, a moja panika z każdą chwilą wzrastała, dopóki nie podszedł do mnie jakiś chłopiec i wręczył ogromny bukiet róż. Zaskoczyło mnie to, nie powiem, że nie, ale jeszcze bardziej byłam zdziwiona, gdy ten sam chłopczyk chwycił moją dłoń i zaczął prowadzić, mówiąc coś w całkowicie niezrozumiałym dla mnie języku, pokazując palcem kierunek, w którym mam się udać. Nie miałam innego wyjścia, musiałam z nim pójść, gdzieś... Ciągnął mnie przez plaże, gdzie mimo wczesnej godziny siedziało już dość sporo turystów. Nie wiem, jakim cudem udało nam się wczoraj ich ominąć, bo przecież właśnie popołudniu jest ich najwięcej. 
Przeszliśmy już spory kawałek, a ten chłopiec nadal prowadził mnie, trzymając moją dłoń. Plaża już dawno się skończyła, a w tej chwili pod moimi stopami rośnie zieloniutka trawa. "Mój przewodnik" przestał mnie gdzieś ciągnąć i zatrzymał się. Wskazał palcem przed siebie, mówiąc przy tym w tym niezrozumiałym dla mnie języku, a następnie spojrzał na mnie. Chyba wyczekiwał, aż zrobię jakiś ruch, ale ja cały czas stałam w miejscy, patrząc na niego wzrokiem, który mówił: "Przepraszam, ale nie jestem stąd i nie rozumiem twojego pokrętnego języka". Staliśmy tak przez chwilę, dopóki chłopiec nie przejechał otartą dłonią po swojej twarzy. Spojrzał na mnie jak na idiotkę i podszedł do mnie od tyłu, kładąc ręce prawie na moich pośladkach. Popchnął mnie bym ruszyła, co uczyniłam, no bo co miałam zrobić? Stać tam i czekać, aż mu się znudzi. Szliśmy tak, aż droga się nie skończyła i moim oczom ukazał się wielki ocean. 
Nieskazitelnie przejrzysta woda, w której odbijają się promienie słoneczne. Gdzieniegdzie widać piaszczyste dno. Pod moimi stopami nie ma już trawy, ale jest za to skała.
Okazało się, że chłopiec zaprowadził mnie, nie wiedzieć czemu, na brzeg klifu. Podeszłam bliżej przepaści, by spojrzeć w dół. To był błąd. Jesteśmy bardzo, ale to bardzo wysoko nad poziomem wody, a ja mam malutki, tylko taki tyciusieńki lęk wysokości, który niestety teraz daje o sobie znać.
Wystraszyłam się nie na żarty, kiedy patrząc tak w dół, poczułam czyjeś dłonie obejmujące mnie w pasie. Zaraz potem ten ktoś położył głowę na moje ramię i... Kamień spadł mi z serca, kiedy tym "ktosiem" okazał się być szanowny pan Lewandowski.
- Nareszcie jesteś - złożył pocałunek na moim policzku. - Długo musiałem na ciebie czekać.
- Musiałbyś dłużej, gdyby nie... - odwróciłam się, by pokazać, dzięki komu tutaj trafiłam, ale nikogo tam już nie było. - A gdzie go wcięło? - zapytałam totalnie zdziwiona. Jeszcze chwilę temu dokładnie 10 metrów ode mnie stał taki mały chłopczyk, chyba tutejszy, a teraz tylko widzę tylko skały i w oddali miasto, z którego razem przyszliśmy.
- Zrobił to, co miał zrobić i poszedł.
- Więc ty kazałeś!
- No przecież sama byś tu nie trafiła. Nawet gdybym to ja ci to dokładnie wszystko wytłumacz - znowu pocałował mnie w policzek, chwytając przy tym moją dłoń. - To jak, skaczemy, nie? - uśmiechnął się cwaniacko.
- Że co?! - wydała z siebie krzyk przerażenia.  
- Nie bój się, będę przy tobie, chodź! - znowu próbuje mnie do czegoś namówić. O nie! Tym razem postawie na swoim!
- Nie ma mowy!!! - bronię się jak tylko mogę, ale jak widać Łukasza to nie przekonuje, bo chwyta moją dłoń mocniej i przyciąga coraz to bliżej krawędzi. - Nie!! - krzyczę, kiedy ma zamiar skoczyć.
- Wikuś, co ci szkodzi?
- Zabiję się! Jak nic, zabiję!
- Nic złego się nie stanie - mówi i skacze. Tak po prostu skacze! Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że ciągnie mnie ze sobą. Tam na dół. Bardzo, bardzo daleko. Do wody. Lecąc w dół, gubię ten piękny bukiet czerwonych róż, zamykam oczy i piszczę, jakby ktoś chciał mnie zabić. Bo chyba chce...




‘ And I hate how much I love you boy
I can't stand how much I need you
And I hate how much I love you boy
But I just can't let you go
And I hate that I love you so


Żyję!!! Jestem cała przemoczona (nie mam na sobie ani skrawka suchego ubrania!), niezmiernie blada (mimo, że mam dość ciemną karnacje jak na Polkę),  przerażona (cała się trzęsę i to nie z zimna, bo tutaj jest upalnie!), wściekła (na tego bałwana, oczywiście, który pociągnął mnie za sobą w przepaść) i niezmiernie szczęśliwa, że ŻYJĘ!!! 
Wychodzimy na brzeg nadal trzymając się za ręce. Bałam się go puścić przez cały ten czas, nawet, gdy wynajmowana przez niego motorówka wyciągała nas z wody, by zabrać na brzeg.
Z jednej strony mam ochotę zabić Łukasza, że mnie do tego zmusił (namową tego nie można nazwać!), ale z drugiej zaś chciałam rzucić mu się na szyję i podziękować za to, że był i jest przy mnie.
- Chcesz jeszcze raz? - pyta, kiedy z braku sił opadam na piasku.
- Ty sobie ze mnie żartujesz, prawda? - odpowiadam pytaniem na pytanie. Nie wiem, których pokładów jest we mnie więcej: złości, czy przerażenia, ale łamiący się głos sugeruje, że  tego drugiego.
- Nie - odpowiada spokojnie. Jego opanowanie mnie zadziwia. Nie wiem czemu, ale nie podoba mi się. Mam wielką ochotę na niego nawrzeszczeć, ale nie mogę. Wiem, że Łukasz chciał dobrze i dlatego to wszystko zorganizował, więc czemu niby ma cierpieć? Cała złość, które we mnie jest nagle znika, a cera odzyskuje normalny kolor. Lewandowski uśmiecha się, widząc, że wracam już do normy i siada się mnie. Puszcza moją dłoń, jednak natychmiast obejmuje mnie ramieniem. Moje emocje się uspokajają, a ja chcąc im pomóc, zamykam oczy i opieram głowę o klatkę piersiową mojego chłopaka. Słyszę jak coś szeleści - to pewnie jego mokre spodnie i po chwili przestaje. Teraz słychać tylko fale uderzające o brzeg i śpiew ptaków. - Wiki przepraszam, że się bałaś, ale chciałem, żeby to było coś wyjątkowego - mówi, a ja otwieram oczy i kolejny raz na tej rajskiej wyspie zamieram. Przed sobą widzę małe otwarte kwadratowe czerwone pudełeczko, a w środku niego pierścionek, chyba nawet z brylantem. - Kupiłem go jakiś czas temu w Dubaju - no tak, pewnie jakaś chińska podróbka. -  i upewniałem się w pięciu krajach, że jest prawdziwy. - A może jednak nie? - Kocham cię - stwierdza tak po prostu, nie owijając w bawełnę. - Naprawdę kocham cię. I nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Właśnie dlatego marzę, żebyś została moją żoną. Tylko jest mały problem, bo aby to moje marzenie się spełniło, musisz się zgodzić. Więc, czy ty Wiktorio Anno, zechcesz wziąć sobie za męża mnie, człowieka, który kiedy ciebie widzi uśmiecha się od ucha do ucha, bo zobaczył anioła? Człowieka, który nie może przestać o tobie myśleć? Człowieka, który tęskni za tobą, gdy siedzisz w innym pokoju niż on, a już nie mówiąc, kiedy jesteś w innym kraju?! 
Nie wiem co mam powiedzieć. Ja w ogóle nie jestem w stanie powiedzieć cokolwiek! Zatkało mnie i nie może odetkać. To oczywiste, że go kocham, i że chcę za niego wyjść za mąż, ale jestem w takim szoku... Spokojnie Wiktoria! Nie mówi nic, po prostu pokiwał twierdząco głową, albo zacznij go całować! NA BOGA!!! Wiktoria, zrób coś!!!


W końcu jakimś cudem pokręciłam głową. Gdybyście tylko widzieli radość Łukasza! Wpił się w moje usta i nie chciał oderwać, potem wsunął mi pierścionek na odpowiedni palec i znowu zaczął mnie całować. Już się boję co będzie, kiedy dowie się, że jestem w ciąży (dla ścisłości - nie jestem, jeszcze). 
Ostatnie chwile spędzamy na plaży przy zachodzącym słońcu, ciesząc się swoim towarzystwem. Nie mogę uwierzyć, że to już koniec. Było tak cudownie. IDEALNIE!!! Może naużywam niektórych słów, ale naprawdę tak było! Jedno jest pewne - ten wyjazd oboje będziemy wspominać z przyjemnością. 
Zarówna ja jak i Łukasz żałujemy, że trzeba wracać. Obowiązki wzywają!
Pan Lewandowski musi znowu latać podpisywać kontrakty, a przyszła pani Lewandowska musi przygotowywać się do turnieju. No cóż, takie życie. W końcu wszystko co dobre, szybko się kończy!
~*~
No to witam wszystkich! Rozdział 1. tak jak obiecałam - pojawił się! A teraz takie małe pytanko: Który sposób pisania spodobał Wam się bardziej? ;> ^^